Fala nieoczekiwanych przymrozków zaskoczyła sadowników i winiarzy całej Polski. Właściciele liczą straty i zastanawiają się, jakie konsekwencje będą szły za niespodziewaną zmianą pogody. Czy konsumenci mają się czego obawiać?
Kwietniowa pogoda dała o sobie znać licznym sadownikom z woj. zachodniopomorskiego. Nocne przymrozki nie tylko są niebezpieczne dla roślin, ale często mogą przekreślić szanse na owocne zbiory.
– Sądzę, że straty są dosyć znaczne w winnicach, ale to tylko wynika z tego, że fenologicznie rośliny bardzo szybko ruszyły i oczywiście przemarzły. Natomiast sama roślina ma jeszcze czas na regenerację i ta regeneracja nastąpi najprawdopodobniej z pączków uśpionych, bo każdy pączek główny, jeżeli zostanie mechanicznie lub też przez przymrozki, tak jak ostatnio uszkodzony, taki pączek posiada jeszcze dwa zapasowe, które jeszcze nie są widoczne i te dwa pączki budzą się do życia – mówi Sebastian Pilczuk, właściciel winnicy Sydonia.
Często się zdarza, że wino po przymrozkach zyskuje inną fakturę smaku i w konsekwencji ma wyższą kwasowość, co nie jest niczym złym. Nie tyczy się to jednak drzew owocowych, dla których przymrozki mogą być jednoznacznym wyrokiem śmierci.
– Myślę, że na jabłoniach gdzieś między 50 a 70% strat, to samo przy gruszach. Śliwy i brzoskwinie to będzie do 90%. To też jest bardzo, bardzo specyficzny rok, bo przymrozki nie są niczym nowym i one występują co roku w okresie kwitnienia, ale akurat ten rok jest wyjątkowy pod tym względem, że przymrozki były w całej Polsce, bardzo rzadko to się zdarza, ale faktycznie wymroziło całą Polskę – komentuje Tomasz Rajewski, właściciel Sadu Rajewscy.
Sady i winnice mają jednak swoje sposoby na to, aby się bronić przed przymrozkami. Problem w tym, że niektóre z nich nie są ekonomiczne i nie przekładają się na zysk ze zbiorów.
– Można się ubezpieczyć od przymrozków, można zadymiać, można podgrzewać atmosferę, można mieszać powietrze, ale to wszystko ekonomicznie musi być uzasadnione, bo przy takich cenach jabłek, jakie my mamy na dzień dzisiejszy, to zupełnie się nie opłaca. Jeżeli na przykład mówimy o czereśniach, czy o winoroślach, czy o jakichś takich owocach, z których jakiś tam dochód jest wyższy, to może ma to sens przy jabłoni, to ekonomicznie nieuzasadnione – komentuje Tomasz Rajewski.
Największa obawa dotyczy cen żywności. Trudno jednoznacznie ocenić, czy taki obrót spraw będzie miał długofalowe konsekwencje, jednak trzeba spodziewać się najgorszego.