Home Felietony  Kłodzko po powodzi. To miasto z wielką wodą przegrało
Felietony 

Kłodzko po powodzi. To miasto z wielką wodą przegrało

145

Szczecin jest bezpieczny – głoszą wszech i wobec wszyscy. Wierzę, ale siłę żywiołu tak naprawdę można poznać dopiero wtedy, gdy zobaczy się go na własne oczy. Pojechałem do Kłodzka, trochę przez sentyment – Kotlina Kłodzka to miejsce, w którym bywam regularnie jadąc na górskie szlaki.

 

Nie po to wybrałem się do Kłodzka, by zrobić ckliwy reportaż, ale żeby zwyczajnie pomoc. Ale miasteczko i to, co zobaczyłem i usłyszałem, zaskoczyło. Przybyłem tu jeszcze przed świtem, już sam przejazd przez centrum miasta dawał wyobrażenie o skali zniszczeń. Na jednym z wyżej usytuowanych mostów spotykam policjantów:

– Wskażą mi panowie drogę do sztabu kryzysowego?

– A po co?

– Przyjechałem z północy kraju, chciałbym pomóc.

I wtedy zobaczyłem miny policjantów. Pytanie „a po co?” nie było przypadkowe. Oni zwyczajnie nie wiedzieli, o co ich pytam.

– Może w starostwie, ale jak pan jest strażakiem, nich pan jedzie do straży pożarnej, chyba powinni pomóc – usłyszałem wreszcie odpowiedź od jednego z zapytanych.

Zaparkowałem i ruszyłem na miasto.

Brzask nowego dnia odsłaniał to, co pozostawił po sobie żywioł. Po kwadransie byłem ubłocony po kolana. Woda już odpłynęła, ale krajobraz, jaki po sobie pozostawiła, był przerażający. Zniszczone domy, ulice pełne błota i gruzu, przewrócone drzewa – Kłodzko, które mieszkańcy znali, zmieniło się nie do poznania. Wszędzie unosił się zapach wilgoci, a powietrze przesycała atmosfera smutku i przygnębienia. Pierwszych ludzi spotkałem kilka minut po szóstej rano i naprawdę to, co usłyszałem, sprawiło, że ręce mi opadły:

– A powiedz mi k…, kto więcej wałów zbudował, PiS czy PO. I Przestań p….ić – dwóch (chyba) sąsiadów niemal skoczyło sobie do gardła. Nie zatrzymałem się, nie chciałem tego słuchać.

Pierwszą większą grupę ludzi spotkałem pod klasztorem Franciszkanów, piękny, barokowy obiekt nosił ślady zalania, okalający świątynię mur częściowo runął. Chwilę później dowiedziałem się od mieszkańców, że franciszkanie wycenili straty na około 15 milionów i w ciągu zaledwie dwóch dni zakonnicy skłócili już mieszkańców, prosząc o datki na odbudowę. Niektórzy się nie dziwią i deklarują pomoc, inni wręcz przeciwnie – wskazują, że taka prośba jest nie na miejscu, bo przecież wielu straciło tu dorobek życia i proszenie ich o pieniądze jest co najmniej nietaktowne.

 

Chcę pomóc, niektórzy się dziwią

Przemierzam miasto, w niektórych miejscach widzę wciąż ustawione prowizoryczne wały ułożone z worków wypełnionych piaskiem. Nie było szans na to, by zatrzymały wodę, a mimo wszystko je układano – wierzono do końca, że się uda.

W tym morzu zniszczenia zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki odbudowy, na jednej  ulic widać już ciężki sprzęt i robotników. Zrywają nawierzchnię zniszczonej drogi, będą budować ją na nowo. Mieszkańcy najniżej położonej części miasta, choć zmęczeni i przygnębieni, nie poddali się. Wspólnie, ręka w rękę, zaczęli sprzątać ulice, oczyszczać domy i przywracać miastu życie.

– Chętnie pomogę – mówię do młodego człowieka, który łopata do odśnieżania teraz usuwa błoto z klatki schodowej kamienicy. Moja oferta pomocy go zaskakuje.

– Dam sobie radę, nie trzeba – odpowiada.

Pięćdziesiąty metrów dalej spotykam zagranicznych reporterów. Mówią po angielsku, zachęcają mieszkańców do wypowiedzi przed kamerą. Widzą, że przemierzam miasto z aparatem, witają się i tylko kręcą głową, dając wyraz przerażenia obrazami, jakie tu spotkali.

– Mieszkam na piętrze, ściany pewnie trzeba będzie suszyć, ale na szczęście większych szkód u siebie nie mam – mowi pan Janek. On także sprząta zniszczoną klatkę schodową w kamienicy. Nie chce pomocy. – Niech pan jedzie tam, gdzie jeszcze da sie coś uratować, ta woda się nie zatrzymuje i prze dalej. Nam już tylko sprzątanie tu zostało – komentuje.

Ale Pan Janek, mimo, że trochę mnie odsyła w inne miejsce, ma też potrzebę rozmowy.

– A bo to pierwszy raz? Mówią, że teraz będzie tak częściej, bo pogoda jest bardziej nieobliczalna niż czterdzieści lat temu. Ja tam nie wiem, ale już tu powodzie przeżywaliśmy. Będzie jak zawsze. Będziemy budować, sprzątać, a potem znowu przyjdzie woda i tak w kółko. Proszę tylko zauważyć, że wraz z odejściem powodzi, zostaliśmy tu sami i sami musimy się o siebie zatroszczyć – mówi.

Przechodzę na drugą stronę Nysy Kłodzkiej. Tu widzę ludzi porządkujących teren przy sklepie. Runęła cała ściana, widać nawet dach na pierwszym piętrze. Kilkadziesiąt metrów dalej pomagam starszym ludziom wynieść z mieszkania na parterze meble. Całe zamoczone, spęczniałe od wody. Meble zostawiamy na chodniku przed kamienicą, z czasem ma je ktoś odebrać i zutylizować. Małżeństwo nie jest ochocze do rozmów, ale pomoc przyjmują entuzjastycznie. Oni zwyczajnie nie mieliby sił, żeby targać po schodach ciężkie meble.

– Wie pan, my może i jesteśmy przygotowani na powodzie, ale zapominamy chyba, czemu służy to, co zbudowano – zaczyna swój wywód pan Jarosław.

Pomagam mu pozbyć się ze sklepu zniszczonych regałów. Nie musimy nawet szukać drzwi, w oknach nie ma szyb i możemy te meble wyrzucać przez okno. Szyby nie wytrzymały naporu wody, już pierwsza fala wlała się do wnętrza sklepu. Nawet nie wiem, jaki był tu asortyment… wszystko popłynęło z wodą.

– Wie pan, my może i jesteśmy przygotowani na powodzie, ale zapominamy chyba, czemu służy to, co zbudowano. Jeszcze z tydzień temu, jak już było wiadomo, że nie unikniemy tej wody, na niektórych zbiornikach retencyjnych pływały żaglówki i skutery wodne, tam się ludzie bawili. Turystyka, tak to nazywają, a trzeba było już wtedy wodę upuszczać żeby robić rezerwę na przyjęcie fali. Nic się nie zmieniło przez lata. Powtarzamy cały czas te same błędy. Jedyna rzecz, jaka się nam udała, to ten zbiornik w Raciborzu, może ochroni Wrocław i Opole. Resztę chyba trzeba pozostawić bez komentarza, a im mniejsza miejscowość, tym mniej chroniona i mniej zadbana – mówi.

Przez cały czas sprząta i nie spogląda na mnie. Gdybym odszedł bez słowa, może by nawet nie zauważył… ale mówi, bo widocznie ma taką potrzebę.

– Jak chce pan zobaczyć siłę wody, to już nie u nas… niech pan jedzie pod Wrocław. Tam zabawa się zaczyna i tam tę potęgę można jeszcze zobaczyć na własne oczy.

Nad Kłodzkiem świeci słońce. Pogoda jest dziś świetna.

 

 

 

Powiązane artykuły

Felietony 

Ale lipa

Do tej pory chyba najsławniejszą polską lipą była ta rosnąca w Czarnolesie,...

Felietony 

Sezon na pluszowe dynie

Dobrze się ma przemysł dekoracyjny. A my chyba sami już nie wiemy...

AktualnościFelietony Kultura

„Polita”, czyli przez życie Poli Negri w formie musicalu [RECENZJA]

Mówi się, że Janusz Józefowicz jest perfekcjonistą jedynym w swoim rodzaju, a...

teatr letni
AktualnościFelietony 

Teatr Letni, czyli szczeciński amfiteatr, w którym powoli kończy się sezon

Z cyklu widziane z góry, dziś perspektywa na Teatr Letni, czyli szczeciński...

WP Twitter Auto Publish Powered By : XYZScripts.com