Home Felietony  Filharmonicze polskie piekiełko
Felietony 

Filharmonicze polskie piekiełko

134

Dla jednych to zwykły barak z blachy falistej, koszmarek architektoniczny i wstyd dla stolicy Pomorza Zachodniego. Dla innych wybitne dzieło sztuki, chluba i ozdoba Szczecina, świątynia prawdziwej sztuki. Nowa szczecińska filharmonia ma już 10 lat. Spory o nią, na szczęście, trochę osłabły. A przecież był czas kiedy  bukmacherzy byli gotowi przyjmować zakłady kiedy  jej przeciwnicy i zwolennicy spotkają się na placu Solidarności na jakiejś „ustawce”.

To jeden z najpopularniejszych obiektów Szczecina. Jego prawdziwa wizytówka, obok Wałów Chrobrego, paprykarza, pasztecików. Krzysztofa Jarzyny, pięknych dziewcząt oraz sławnego stwierdzenia: „ale urwał…”. Nie oglądam serwisów informacyjnych polskich stacji telewizyjnych (bo to samobójstwo psychiczne). Ale jak jeszcze je śledziłem widziałem, że w krótkich przerwach tuż przed wiadomościami z kraju i ze świata oraz prognozą pogody kiedy pokazywano najbardziej charakterystyczne miejsca polskich miast w obrazku ze Szczecina często widać było właśnie nową filharmonię.

Gorące spory o jej kształt wybuchły tuż po ogłoszeniu wyników międzynarodowego konkursu architektonicznego. Wygrało go w 2007 roku barcelońskie biuro architektoniczne Estudio Barozzi- Veiga. Jak tłumaczyli projektanci inspiracją dla nich były organy, instrument wykorzystywany m.in. przez Johanna Sebastiana Bacha, Georga Friedricha Händla czy Stanisława Moniuszkę. Poza tym chcieli nim nawiązać do hanzeatyckiej zabudowy miasta. W kwietniu 2011 roku rozpoczęto budowę nowego gmachu. Niewiele chyba wtedy  brakowało, żeby na ulicach Szczecina wybuchły zamieszki. Internet i Facebook aż się zagotowały od opinii: od wyśmiewających i krytykujących, po pełne akceptacji i zachwytów. Budowa budynku jeszcze podgrzewała atmosferę. Pewne wątpliwości co do jej jakości miał nawet sam Maestro Krzysztof Penderecki, który pozbył się ich dopiero po oddaniu gmachu do użytku. 5 września 2014 roku w nowej szczecińskiej filharmonii zabrzmiał pierwszy koncert symfoniczny – IX Symfonia Beethovena. Ale przeciwnicy nadal twierdzili i twierdzą do dziś, że to m.in. barak z falistej blachy, dom bez okien (bo są tylko trzy), dowód na żałosną gigantomanię rządzących miastem, sen chorego architekta, oderwany kawałek lodowca, czy też materialny hołd dla Picassa. Dla zwolenników budynku to prawdziwy pałac, świątynia muzyki, dzieło architektonicznej sztuki, odważny projekt z charakterem, wizja przyszłości. I ten spór w zasadzie trwa do dzisiaj.

Choć przecież budynek przez te 10 lat otrzymał wiele nagród, w tym najbardziej prestiżową Nagrodę Unii Europejskiej im. Miesa van der Rohe dla współczesnej architektury w 2015 roku. W ubiegłym roku budynek Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, jako jedyny z Polski, znalazł się w globalnym przewodniku c.guide na liście 200 najbardziej znaczących dzieł architektury współczesnej na świecie opracowaną przez hiszpańska Fundację Architektury Współczesnej. „– I co? Zatkało kakao?” – mógłby zapytać przeciwnika obiektu jego zwolennik. Ale ten pewnie by odpowiedział w stylu Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu Tęcza z „Misia”: „niech te plusy, nie przysłonią nam minusów”. I tak można bez końca. Ale ludzie często wybierają …nogami. A nowy budynek filharmonii cieszy się niesłabnącą popularnością wśród wielbicieli muzyki ze Szczecina, kraju i z zagranicy. Ale nie tylko. Bo odbywają się w nim nie tylko koncerty muzyki poważnej, ale również popowej, elektronicznej, rockowej, eksperymentalnej, wystawy malarstwa i fotografii, „zagrał” m.in. w pierwszej serii słynnego już na całym świecie polskiego serialu kryminalnego „Odwilż”. Przeciwnikom filharmonii to i tak pewnie za mało. Szkoda, że w jej starym budynku mieści się dziś Urząd Stanu Cywilnego oraz sala sesyjna Rady Miasta. Można byłoby im go oddać, mieliby gdzie się zbierać raz w tygodniu na seanse nienawiści wobec nowej filharmonii, urządzać czarne msze prosząc siły nieczyste o jej upadek oraz produkować lalki woo doo, aby nakłuwać „Lodowy Pałac” szpilkami mamrocząc pod nosem przekleństwa pod jego adresem. Bo, jak śpiewał przed laty Jerzy Stuhr: „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”.

 

Powiązane artykuły

Felietony 

Kłodzko po powodzi. To miasto z wielką wodą przegrało

Szczecin jest bezpieczny – głoszą wszech i wobec wszyscy. Wierzę, ale siłę...

Felietony 

Ale lipa

Do tej pory chyba najsławniejszą polską lipą była ta rosnąca w Czarnolesie,...

Felietony 

Sezon na pluszowe dynie

Dobrze się ma przemysł dekoracyjny. A my chyba sami już nie wiemy...

AktualnościFelietony Kultura

„Polita”, czyli przez życie Poli Negri w formie musicalu [RECENZJA]

Mówi się, że Janusz Józefowicz jest perfekcjonistą jedynym w swoim rodzaju, a...

WP Twitter Auto Publish Powered By : XYZScripts.com