Michał Leksiński to podróżnik, zdobywca szczytów i wielki pasjonata gór. To człowiek, który porażkę zamienia w sukces, słabości w siłę, a adrenalinę w wewnętrzy spokój. Człowiek, który czerpie siłę z miłości, by zdobywać szczyty i zawsze z nich schodzić.
Michał, zwiedziłeś ponad 50 krajów. Co jest dla Ciebie prawdziwą odskocznią – codzienność czy wyprawy?
Paradoksalnie, jedno i drugie. Wyprawy to dla mnie wyzwanie, transformacja i poszukiwanie nowych doświadczeń oraz trochę odkrywanie siebie. Po powrocie doceniam codzienność – poranną kawę, spacer z rodziną, chwilę spokoju. Podczas wypraw jestem w ekstremalnym skupieniu. Każda decyzja może być kluczowa. W codzienności łapię balans, regeneruję ciało i umysł. Obie przestrzenie są dla mnie komplementarne. To jak dwa bieguny tego samego kompasu, z jednej strony głębokie doświadczenia i adrenalina, a z drugiej ciepło domu, zapach obiadu, rozmowy bez pośpiechu. Jedno wynika z drugiego i nie potrafiłbym funkcjonować tylko w jednym ze światów.
Dlaczego góry? Skąd się wzięła Twoja pasja?
Początki były dość przypadkowe. Mój przyjaciel zaproponował mi wyjazd w Alpy i próbę zdobycia Mount Blanc. Góra wpuściła mnie dopiero za trzecim razem. Na szczycie zrozumiałem, jak wiele przeciwności pokonałem żeby się tam znaleźć i tak zrodziła się pasja. Każda wyprawa była przestrzenią do lekcji pokory. Tam, gdzie wielu widzi niebezpieczeństwo i ekstremalne warunki, ja odnalazłem harmonię, wewnętrzny spokój i przestrzeń do autorefleksji. To nie było hobby, to był moment, w którym na nowo nauczyłem się oddychać.
Rodzina – Twoja siła czy słabość podczas ekstremalnych wypraw?
Zdecydowanie siła. Choć emocjonalnie najtrudniejsza. Wyjazd na Everest trwał niemal dwa miesiące. Codziennie myślałem o najbliższych. Ryzyko wpisane w wyprawy sprawia, że pytanie “czy wrócę?” nie jest teoretyczne. Ale to myśl o rodzinie mnie mobilizuje. To dla nich chcę wracać, to ich głos mam w głowie w najtrudniejszych momentach. Czasem mam wrażenie, że każdy krok w stronę szczytu to też krok w stronę wartości, które nosimy w sobie. Rodzina jest kotwicą, która nie pozwala mi odpłynąć zbyt daleko. Ale jest też żaglem, które pozwalają mi iść dalej.
Pochodzisz ze Szczecina, mieszkasz w Warszawie. Dlaczego taka zmiana?
Szczecin to moje korzenie, tam kształtowałem się jako młody człowiek. To wiele przyjaźni i masa wspomnień. Warszawa to miejsce, które było i jest moją przystanią zawodową. Moje życie prowadziło mnie przez Szczecin, Toruń, Poznań i finalnie Warszawę. Jednak zawsze wracam nad Odrę – mentalnie i fizycznie. Warszawa dała mi tempo, dynamikę, możliwość łączenia światów: korporacyjnego, społecznego i podróżniczego. Szczecin daje mi spokój.
Twoja recepta na sukces? Czy uwzględnia porażki?
Bez porażek nie byłoby sukcesu. W górach nie da się wszystkiego zaplanować. Pogoda, zdrowie, sprzęt – wszystko może zawieść. Ale to właśnie te momenty uczą najwięcej. Moja recepta to: pasja + pokora + systematyczna praca + refleksja. I odwaga, by po porażkach znów wstać. Sukces nie jest prostą linią wzrostu. To zygzak, najeżony zwątpieniem, zmęczeniem, czasem samotnością. Ale każde potknięcie uczy mnie lepszego planowania, większej pokory i umiejętności zadawania sobie trudnych pytań.
Chodzisz po górach z rodziną?
Tak, ale bardziej rekreacyjnie. Zdarzały się nam już Tatry czy Bieszczady. To zupełnie inna dynamika. Bez presji, bez adrenaliny. Wspólnie spędzony czas, bycie blisko natury i siebie nawzajem. Te chwile są dla mnie równie ważne jak zdobywanie szczytów. Czasem jedna rozmowa podczas spokojnego trekkingu z dzieckiem czy partnerką daje więcej niż najbardziej spektakularny widok.
Michał Leksiński na szczycie Mount Everestu. Ósmy krok ku Koronie Ziemi osiągnięty!
Co daje Ci siłę w najtrudniejszych momentach?
Wewnętrzny dialog. Głos, który przypomina: “Już to zrobiłeś, jesteś gotowy”. Ale też myśl o rodzinie, o misji. Everest to nie tylko sport. To symboliczna droga. I za każdym razem, gdy było naprawdę ciężko, widziałem oczami wyobraźni twarze tych, dla których to wszystko robię. Pamiętam moment, gdy przy -30 stopniach, zmęczony i wyczerpany, przypominałem sobie, że jestem tylko kilka kroków od celu. A każdy z tych kroków może zrobić różnicę nie tylko dla mnie, ale też dla innych, którym chcę coś przekazać.
Zdobyłeś prawie całą Koronę Ziemi. Co dalej?
Na ten moment pozostał mi Denali. Jeśli wszystko się dobrze potoczy, to zamierzam zdobyć tą górą w 2026 roku i tym samym zamknąć projekt rozszerzonej Korony Ziemi równo w 10 lat. Dalej? Dziś o tym nie myślę. To trochę pytanie pułapka, bo może zawierać w sobie oczekiwanie, że kolejny cel będzie jeszcze bardziej spektakularny.
Twoje wyprawy mają wymiar społeczny. Co robisz z Fundacją?
Współpracuję z Fundacją Happy Kids od początku trwania projektu Korony Ziemi. Każda wyprawa to nie tylko walka o szczyt, ale też zbieranie środków i promocja Fundacji. To konkretne pieniądze, realna pomoc oraz wymiar symboliczny. Bo szczyty to tło. Największe znaczenie ma to, co można z tym zrobić dla innych. Celem jest pomoc Fundacji. To właśnie nadaje sens i głębię każdej ekspedycji, każdemu krokowi, który stawiam w kierunku szczytu.