Wizja energii odnawialnej nie tyle jest modna, ile opłacalna. Wiele krajów skusiło się na tzw. off-shore. Pytania o to czy Morze Bałtyckie ma szansę być źródłem energii wiatrowej dla Polski, nie cichną. PSE informują, że proces jest w toku.
Off-shore, czyli morska wiatrowa energetyka odnawialna, jest ważnym tematem dla polskiej energetyki. Wiele krajów skorzystało z możliwości czerpania energii z wiatru na morzu, jednak Polska nie przodowała w tym aspekcie. Wiatraki na Bałtyku mają więc zająć bardzo ważne miejsce w polskiej energetyce. Sprawa jednak jest dość skomplikowana. Na ten moment PSE, czyli Polskie Sieci Elektroenergetyczne, mają przeznaczyć do 2030 roku aż 4,5 mld zł na usprawnienie stacji i linii przesyłowych w woj. pomorskim.
– Szacuje się, że do 2040 roku morskie farmy wiatrowe będą w stanie dostarczyć do polskiego systemu elektroenergetycznego ok. 11 GW mocy. To równowartość około 20 proc. całego dzisiejszego potencjału wytwórczego w Polsce. Za wyprowadzenie mocy z wiatraków na ląd będą odpowiedzialne firmy inwestujące w morskie farmy. PSE będą ją przesyłały dalej, do innych części kraju. PSE wydały już warunki przyłączenia dla morskich farm wiatrowych o łącznej mocy 8,4 GW. Pierwsze z nich zaczną produkować energię elektryczną już w 2026 roku – podaje PSE.
Badania środowiskowe zaczęły się już w 2018 roku, kiedy oprócz spółki PSE farmami wiatrowymi zainteresowały się m.in. Orlen, Polenergia, PGE, Deme, Equinor, Baltic Trade and Invest. Zgodnie z Planem Rozwoje Systemu Przemysłowego, przygotowanym przez PSE, do 2028 roku ma zostać zakończona budowa infrastruktury przemysłowej dla morskich farm wiatrowych. W założeniu powstaną dwie stacje elektroenergetyczne 400 kV: SE Choczewo i SE Krzemienica (z wprowadzeniem do linii 400 kV Dunowo-Słupsk i linii 400 kV Słupsk-Żydowo-Kierzkowo) oraz cztery linie 400 kV o długości 256 km.
– Of-fshore, jako integralny sektor branżowy, można będzie porównywać do konwencjonalnej energetyki węglowej, jaka obecnie funkcjonuje. Wiatr na Bałtyku jest bardziej stabilny i nie ma tu takiej skali turbulencji, jaka pojawia się w lądowej energetyce wiatrowej.. Przy profesjonalnie rozbudowanej branży off-shorowej, może ona powoli zastąpić całą energetykę konwencjonalną. Jeśli docelowo zbudowalibyśmy ok. 50 tys. MW na morzu, co zważywszy na dynamiczny postęp technologiczny, moc jednostkową generatora przekraczającą 10MW, współczynnik wykorzystania mocy nominalnej, tzw. capacity factor przekraczający 40% jest bardzo prawdopodobne, zastąpienie konwencjonalnych metod uzyskiwania energii na bazie paliw kopalnych wydaje się wysoce prawdopodobne. Bardzo ważnym elementem zapewnienia stabilnego zasilania krajowego systemu elektroenergetycznego przez segment off-shore będzie stanowić dobrze zaprojektowana i właściwie zrealizowana instalacja magazynowania części energii elektrycznej poprzez produkcję zielonego wodoru – komentuje prezes spółki E-Wind SA, Wojciech Romaniszyn.
Jednak jak każda turbina, tak i morska będzie potrzebowała nadzoru i serwisu. Jak dalej mówi Wojciech Romaniszyn:
– Każda turbina wiatrowa wymaga całodobowego dozoru. Monitoring jest co prawda online, ale często zdarza się, że dostęp fizyczny jest niezbędny. A zorganizowanie stałego dostępu ekipy serwisowej na morzu, a turbiny są zlokalizowane poza pasem morza terytorialnego, w tzw. strefie wód ekonomicznych, wiąże się z niewspółmiernie wyższym kosztem operacyjnym aniżeli na lądzie, ale niewątpliwym benefitem jest tu wyższy poziom produkcji energii elektrycznej, której jakość jest zdecydowanie wyższa.
Przykładowo na wodach Wlk. Brytanii jest już ponad 1,5 tys. turbin o mocy ponad 5 GW. U naszych zachodnich sąsiadów jak np. Dania, działa już około 800 turbin morskich. Obietnica, iż nawet do 2030 roku, morskie farmy wiatrowe stanowić będą 13% produkcji energii w Polsce niewątpliwie kusi. Jednak nie można zapominać o eksploatacji takich turbin, zwłaszcza że rozlokowane będą na Bałtyku. Tu nie odstają także i te na lądzie.
– Jeśli wszystko dobrze funkcjonuje, serwis turbiny na lądzie musi się odbyć przynajmniej raz w roku, jednak wiele turbin to konstrukcje kilkunastoletnie. Wtedy faktyczna częstotliwość przeprowadzania serwisu musi się znacznie zwiększyć. W przypadku off-shore koszty serwisu są sporo wyższe. Należy także dodać, że żywotność turbin na morzu jest pewną niewiadomą, ponieważ te najpoważniejsze instalacje będące obecnie w eksploatacji zazwyczaj mają niewiele ponad 10 lat.. Trzeba zwrócić uwagę na destruktywny wpływ zasolonej wody na stalowe elementy konstrukcji, które wymagają znacznie droższych zabiegów technologicznych niż te na lądzie. To jest bardzo ważny aspekt, którego wielu inwestorów może nie brać pod uwagę. Turbiny na lądzie mogą pracować ok. 30 lat, ale te zlokalizowane bliżej wybrzeża, są narażone na negatywne działanie atmosferyczne i ich okres eksploatacji może być sporo krótszy – komentuje Wojciech Romaniszyn.
Energia z morskich farm wiatrowych będzie przesyłana do sieci dystrybucyjnych, a następnie dostarczana do komercyjnych odbiorców końcowych przyłączonych do sieci elektroenergetycznych na wysokim, średnim i niskim napięciu, a także do gospodarstw domowych przyłączonych na niskim napięciu. Transport energii odbywać się będzie poprzez tzw. kable podmorskie. Na ten moment obietnice jak i plany, są bardzo duże. Eksperci wskazują, że ten sposób pozyskiwania energii spełnia 3 najistotniejsze wymogi współczesnego świata: jest bezemisyjny, zapewnia bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej oraz jest najtańszym sposobem jej wytwarzania.