Łaskawym zrządzeniem losu Wigilia wypadła w tym roku w niedzielę. Są to więc długie święta, mają aż cztery dni. Dzięki temu istnieje szansa, że tradycyjne panie domów nie będą siedziały przy kolacji wigilijnej wygniecione jak ciasto na pierogi. Bo miały aż dwa pełne wolne dni na przygotowania! Mówię teraz także i o sobie, bo mimo postawy mocno feministycznej rzucam się w święta na gary. Tak jak moja mama, siostra, bratowa i kuzynki – tego gena nam przekazano. Różnica jest tylko taka, że w naszych domach nie ma już podziału na czynności damskie i męskie oraz, że bez względu na płeć zaorani są sprawiedliwie wszyscy, bo wszystko ma być na tip top. To również ten sam gen.
To silniejsze od nas: tradycyjne, wyjątkowe i czasochłonne potrawy muszą pojawić się na stole. W dodatku przygotowane własnoręcznie, od a do z. Jak to kupny makowiec? Jak to uszka i ryba z garmażerki?! Jak to taka mała miseczka sałatki?
Lodówka została zapełniona rzeczami z etykietą „Nie ruszać, to na święta!” i tłoczą się w niej śledzie po kaszubsku obok kapusty z grochem, a na dolnych półkach polsko- włoskie piernikowe tiramisu usiłuje nie przesiąkać zapachem ryby po grecku i karpia po żydowsku. Europa w jednym kotle.
Wszystkiego jest lekko za dużo i już wiemy, że zostanie. Nadal jednak świadomość, że mogłoby czegokolwiek zabraknąć budzi wprost panikę. Będzie tradycyjnie, czyli ciężka artyleria trawienna kapuściano – grzybowa, której nie zneutralizuje nawet naszykowany wczoraj kocioł kompotu z suszu. Jak nic będzie musiał zajechać z odsieczą Książę Ranigast. Oby nie lało za mocno, tak żeby można było udać się świąteczny spacer, bo inaczej poprzybieramy kształty choinkowych bombek wypełnionych po zawieszki farszem z pierogów.
Po świętach przetrząsamy lodówki w poszukiwaniu serka light i świeżego ogórka, nie mogąc nawet myśleć o bigosie i majonezowej sałatce z groszkiem, która wobec tego smutno podejdzie wodą i będzie do wyrzucenia. Niedobrze.
Dzięki Wigilii w niedzielę udało mi się zdążyć ze wszystkim, więc jednak będę wydawała kolację odziana i uczesana jak człowiek, a nie jak tradycyjny polski żeński upiór kuchenny, usiłujący symultanicznie wydać skomplikowaną kolację na 12 osób. Dlaczego my to sobie robimy?
To tylko jedna kolacja i dwa świąteczne dni. Niewiele czasu, żeby się wyciszyć, odpocząć, podelektować wyjątkowością. Korowody wizyt, pakowania, podróży, podawania dań i przymus degustacji. Kończymy wypompowani i przepełnieni. Nie ma czasu na magię, świece, biały puch i dźwięki dzwoneczków.
Siedząc w tym roku pod kocem w renifery, z kubkiem korzennej herbaty, słuchając świątecznych standardów z płyty myślę, że powinno być tak zawsze. Że pierogi z garmażerki i pozwolenie na większą samodzielność reszcie domowników to nie taki zły pomysł. I że jedno ulubione ciasto docenia się o wiele bardziej niż trzy ulubione ciasta na raz. Z resztą dań jest to samo.
Zaraz idę na spacer. Nie umęczona, nawet zaczęłam odczuwać magię świąt. Czekam na moment, kiedy cała bliższa i dalsza rodzina usiądzie razem, w gwarze i rozgardiaszu. Jak wszyscy na wyścigi zaczną gadać i krzyczeć do siebie. Jak zaczną wspominać niezliczone kolacje wigilijne, także i te z nieobecnymi już przy naszym stole. Czekam na moment, kiedy zostaną rozpakowane prezenty i okażą się niespodziankami. To wszystko warte jest starań.
Życzę i Wam odnalezienia sensu i radości w tradycyjnym czasie. Niech się Wam dobrze biesiaduje, śpiewa, śmieje. Żeby znalazło się miejsce na odpoczynek, poczytanie, posłuchanie, pomyślenie. Niech to będzie dobry czas. Niech to będzie dobry rok. Wesołych Świąt!