Home Felietony  Brakujące ogniwo w transporcie miejskim. Na problem motorniczych spoglądamy szerzej
Felietony Z perspektywy

Brakujące ogniwo w transporcie miejskim. Na problem motorniczych spoglądamy szerzej

1.7k
szczecińskie tramwaje

Uwaga dużo tu czytania!

 

Wczoraj udało mi się porozmawiać z jednym ze szczecińskich motorniczych. Prosił, by nie podawać jego imienia i nazwiska w żadnej publikacji. Nie dlatego, że wstydzi się swoich słów, ale… ze zwykłej ostrożności. Nie chce konfliktu w pracy, lubi spokój. A praca motorniczego spokojna nie jest. Bo czemu winny jest motorniczy, że akurat w trakcie kursu wysiadała klimatyzacja? Że nagle musiał zahamować, bo kierowca samochodu wymusił pierwszeństwo? 

 

Na początku mówimy: SPRAWDZAM. Zaglądamy do innych miast, by mieć porównanie – to nakazuje rzetelność.

 

Kraków:

– w budżecie miasta brakuje ok. 340 mln zł na komunikację miejską,

– w ostatnim okresie zlikwidowane trzy linie autobusowe, pięć kolejnych ma skrócone trasy,

– dziennie na ulice Krakowa wyjeżdza o 25 autobusów mniej niż przed wakacjami,

– brakuje kierowców autobusów (ok. 50 osób).

 

Wrocław:

– brakuje kierowców autobusów (ok. 60 osób).

 

Poznań:

– brakuje kierowców autobusów (ok. 70 osób) i motorniczych (ok. 20 osób).

 

Bydgoszcz

– brakuje kierowców autobusów (ok. 20 osób).

 

Łódź

– tu trwa likwidowanie linii tramwajowych,

– 30% torów jest niewykorzystywanych.

Każdego dnia miliony ludzi na całym świecie polegają na transporcie publicznym, by dostać się do pracy, szkoły czy na zakupy. W Polsce nie jest inaczej. Jednakże, coraz częściej mówi się o braku motorniczych, nie tylko w Szczecinie – choć my akurat żyjemy problemami tylko szczecińskiej komunikacji. Tego problemu jednakże nie można traktować „zerojedynkowo”, jak to najczęściej mamy w zwyczaju.

 

Po pierwsze, trzeba zrozumieć, że bycie motorniczym nie jest łatwym zadaniem. To odpowiedzialna praca, która wymaga specjalistycznego szkolenia, przejścia badań i testów psychologicznych, a na koniec  zdobycia odpowiednich uprawnień. Kierujący tramwajem jest odpowiedzialny za bezpieczne przewożenie pasażerów, motorniczowie muszą być elastyczni, gotowi do pracy w różnych warunkach pogodowych i często w nietypowych godzinach. To wymaga specyficznych umiejętności i zaangażowania, które nie zawsze znajdują akceptację u wszystkich chętnych do pracy.

 

Kolejne cięcia w tramwajowym rozkładzie jazdy przelały czarę goryczy. I nie ma się co dziwić, osoby, które na co dzień korzystają z transportu publicznego, mogą być rozczarowane, wszak ogranicza to ich możliwości poruszania się po mieście. Ale to w rzeczywistości jedynie finał problemu, który narastał latami. I na pewno nie można go traktować „zerojedynkowo”, bo w tym wypadku nie wszystko jest białe i czarne, jest tu mnóstwo odcieni szarości, które od dawna malowaliśmy wszyscy po trochu.

 

Jest akcja, jest reakcja… czyli politycy ruszają z kampanią

 

Anonimowy list anonimowego motorniczego, w którym krytykowana jest miejska spółka Tramwaje Szczecińskie (TS), wywołał prawdziwą burzę medialną oraz stał się pretekstem do licznych konferencji prasowych polityków. Wszyscy krytykują brak działań ze strony spółki. Trochę zasadne, bo takie problemy nie rodzą się z dnia na dzień, a wyjaśnienie ze strony TS, że to jeden z długofalowych skutków pandemii, która uniemożliwiała organizowanie kursów dla motorniczych, jest co najmniej słabe. Żyjemy w XXI wieku i trudno uwierzyć, że nie dało się w ciągu tak długiego czasu znaleźć sposobu na organizowanie kursów.

Tramwaje Szczecińskie podają, że „z podobną sytuacją boryka się większość dużych miast”. – I podobnie jak one, systematycznie próbujemy ją rozwiązywać – wyjaśnia Katarzyna Imianowska, kierownik działu obsługi zarządu i marketingu w Tramwajach Szczecińskich.

A tu już trochę racji ma, w niczym to nie tłumaczy szczecińskiej spółki, ale faktycznie – z takimi problemami boryka się praktycznie każde miasto w Polsce, które ma na swoim terenie transport tramwajowy. I tam, jak w stolicy Pomorza Zachodniego, politycy lubią o tym mówić, krytykować, nie dając tak naprawdę żadnej propozycji rozwiązania tego problemu. W Szczecinie głos zabrały największe ugrupowania polityczne: PiS, PO, Lewica – i na ładnych słowach się skończyło i zapewne skończy. Bo czy ktokolwiek z Was, drodzy czytelnicy, pamięta jakikolwiek projekt ustawodawstwa, którego uchwalenie w polskim Parlamencie mogłoby realnie wesprzeć samorządy w dofinansowaniu transportu publicznego? No… ale trwa kampania parlamentarna, więc aktywność w tym zakresie jest wskazana. Za kilka tygodni nikt o tym rozmawiać już nie będzie chciał, bo będzie po wyborach… a problem, jak był, tak będzie istniał nadal. No i pewnie wróci do politycznej agendy przed wyborami samorządowymi.

 

Konkurencyjność pensji i publiczne pieniądze

 

Jednym z głównych powodów braku motorniczych jest również konkurencja na rynku pracy. W Polsce istnieją inne sektory, takie jak budownictwo czy IT, które przyciągają młodych ludzi swoimi atrakcyjnymi ofertami wynagrodzeń. Kierujący tramwajami często nie są tak wynagradzani jak niektórzy pracownicy innych branż, co sprawia, że zawód ten staje się mniej atrakcyjny dla potencjalnych kandydatów.

W powiedzeniu „jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze” jest wiele prawdy, zarobki mają znaczenie, szczególnie teraz, kiedy szaleje inflacja i drożyznę widać na każdym kroku. I trudno oprzeć się wrażeniu, że jeśli obecny rząd przetrwa, to po wyborach niewiele się zmieni, a skutki politycznej niegospodarności długo będziemy wszyscy odczuwać w naszych portfelach. Ale.. jak się to ma do motorniczych?

 

Spójrzmy na to szerzej: motorniczowie, specjaliści od ochrony środowiska w urzędzie, fachowcy od budowlanki, geodeci… pracownicy w jednostkach samorządowych zarabiają mało. Ich pensje to nasze podatki, a przecież lubimy wszyscy mówić, że coś i ktoś robi za „nasze podatki” i dlaczego tak dużo zarabia. Nie zgadzamy się na podwyżki cen biletów w komunikacji miejskiej, korekty w opłatach w strefach płatnego parkowania też nas oburzają. Dawane podwyżek też niejednokrotnie kwitujemy stwierdzeniami, że „sobie biorą”. Nie ukrywajmy: wydawanie środków publicznych, czy to na inwestycje, czy na pensje dla pracowników budżetówki zawsze obarczone jest krytyką, a i nie ma tu worka bez dna. Fundusze są ograniczone, tak jak wpływy z podatków – szczególnie teraz, odkąd rząd PiS zafundował samorządom Polski (nie)Ład podatkowy.

Faktem jest też to , że branża transportu publicznego często charakteryzuje się niskimi marżami zysku i dużymi kosztami operacyjnymi. Przewoźnicy publiczni muszą utrzymywać rozległe floty pojazdów, utrzymywać infrastrukturę oraz zatrudniać personel, co wymaga znacznych nakładów finansowych. W związku z tym ograniczone środki finansowe mogą wpływać na możliwość podnoszenia wynagrodzeń pracowników, w tym motorniczych. 

 

Pieniądze to (nie)wszystko?

 

Wczoraj udało mi się porozmawiać z jednym ze szczecińskich motorniczych. Prosił, by nie podawać jego imienia i nazwiska w żadnej publikacji. Nie dlatego, że wstydzi się swoich słów, ale… ze zwykłej ostrożności. Nie chce konfliktu w pracy, lubi spokój. A praca motorniczego spokojna nie jest. Bo czemu winny jest motorniczy, że akurat w trakcie kursu wysiadła klimatyzacja? Że nagle musiał zahamować, bo kierowca samochodu wymusił pierwszeństwo? 

 

– Pasażerowie bywają różni, raz zwymiotują, innym razem rozsypią frytki, jeszcze innym rozwalą sos od kebaba na pół wagonu. Ileż to ja się nasłuchałem inwektyw w swoim kierunku. Ile pretensji o coś, na co nie mam wpływu. Ile wyzwisk pijanych pasażerów, albo takich, którzy po prostu mieli gorszy dzień i nie mieli na kim wyładować frustracji. Jesteśmy workami, w które wrzuca się wiele negatywnych emocji, to się nam udziela, przynosimy to nawet do domu. Nie powiem… mili pasażerowie też są, często nawet za coś dziękują. Ale w głowie i tak zapada to, co złe… to się pamięta jakoś bardziej. Ja naprawdę się nie dziwię, że ludzie odchodzą – opowiada o swojej pracy.

 

Dlaczego on pracuje i nie zamienił tej pracy na inną? Bo ją lubi, tramwaje od dawna go fascynowały i taki zawód to spełnienie jego marzeń. Przyznaje natomiast, że kilkoro znajomych tę pracę rzuciło i nie wszyscy zamienili ją na lepiej płatną. Niektórzy zamieniali na taką, która jest spokojniejsza i bardziej bezstresowa.

A Nikola chce jeździć!

 

W rozmowach o motorniczych nie może zabraknąć Nikoli Gawrońskiej, znanej w Szczecinie ze zdjęć tramwajów, szyn, przystanków itd.  Jak się okazuje, jest w trakcie kursu na motorniczego. Dlaczego zdecydował się iść na kurs?

 

– Na możliwość wpisania się na kurs czekałam naprawdę długo – tłumaczy Nikola. – Dolna granica wieku, by mieć możliwość zdobycia pozwolenia na kierowanie tramwajem, to 21 lat, więc po tych urodzinach otworzyła mi się furtka. Mogłam zostać motorniczym. Na początku irytował mnie czas jaki musiał upłynąć do tej magicznej chwili, jednak po paru latach pracy w tramwajach i poznaniu tego, w jaki sposób wygląda faktyczna praca motorniczego, zrozumiałam, że to odpowiedni wiek. Prowadzenie tramwaju to było i jest moje marzenie. To dla wielu praca z pasji, a dla mnie również z miłości do tramwajów i Szczecina. Widzę siebie w tym zadaniu. Od zawsze chciałam prowadzić pojazd dużych gabarytów – tłumaczy.

 

Czy bycie motorniczym to dobry zawód? – pytam.

 

– Do prowadzenia trzydziestoośmiometrowego składu poruszającego się na czterech napędowych wózkach, nie są stworzeni wszyscy, jednak jest wiele osób, które czerpią z tego radość i satysfakcję, a pracę traktują nie jako przymus, a pasję – tłumaczy Nikola. – To praca bardzo odpowiedzialna, motorniczy musi mieć oczy dookoła głowy, przewożąc w trakcie jednego kursu kilkaset osób, którzy jak każdy wie, nie zawsze są „w humorze”. Pomimo tego, że jeszcze nie prowadzę, to wiele razy spotkałam się z sytuacjami, w których pasażerowie wyrażali się o prowadzącym bez żadnego zrozumienia dla drugiego człowieka,  co jest naprawdę przykre… – komentuje.

 

Nikola Garwońska jest w trakcie kursie motorniczego.

 

Czy problem braku motorniczych da się rozwiązać? Tak, ale nie w ciągu tygodnia, miesiąca, czy w trakcie trwania konferencji prasowej kandydata na posła. To problem bardziej złożony, niż zwykle czytamy w mediach. Bo jakby nie patrzeć… transport publiczny to zawsze pieniądze podatnika. Zainwestowanie w ich wyższe pensje jest możliwe, ale po pierwsze odbywa się to z reguły kosztem  czegoś innego – żeby w jednej przestrzeni wydawać więcej, w innej trzeba wydawać mniej, a zatem zabrać klubom sportowym, domom kultury, teatrom, wreszcie organizacjom pozarządowym, domom dziecka. Z drugiej strony podwyżki w jednej ze sfer – w tym przypadku u motorniczych – powodują reakcję łańcuchową, bo niby w czym mają być gorsi kierowcy autobusów, pracownicy społeczni, wychowawcy w żłobkach i przedszkolach… o nauczycielach nie wspominając. 

 

Tak więc pieniądze to problem. Ale szacunku do motorniczych nauczyć się musimy sami z siebie, tego kupić się nie da…

 

Powiązane artykuły

Z perspektywyAktualności

Koszenie trawników w miastach. Konieczność czy zbytek?

W ostatnich latach debata na temat koszenia trawników w miastach nabiera na...

Biznes i inwestycjeFelietony InspirationLifestyleW regionie

Najlepszy na świecie gin powstaje w Szczecinie!

Kiedyś, całkiem niedawno, jednym z produktów, z których Szczecin mógł być dumny,...

AktualnościLifestyleZ perspektywy

„Singiel” może być rodziną zastępczą? O tym mało kto wie

Każda osoba, bez względu na to, jakie ma wykształcenie, ile ma lat,...

Felietony 

Bon appetit brudasy!

Na te informacje powinni czekać wszyscy autorzy kryminałów. Bo to naprawdę wielkie...