Home Felietony  A jakby tak zostać ruinersem?
Felietony 

A jakby tak zostać ruinersem?

245

Nie lubię poniedziałków. Psują mi cały niedzielny wieczór, kiedy to względnie wypoczęta właśnie zaczynam rozwijać skrzydła. Nie rozwinę, nie polatam, nie poszaleję – rano trzeba wstać, zdrapać szron z szyb i wpakować się w korek. Dlatego, mimo, że uwielbiam swoją pracę, chciałabym jednak zamieszkać w dziczy wśród łąk i lasów, pracując on-line za jakieś fantastyczne pieniądze. W starym domu z duszą, ale z pełnym komfortem.

Wszystko mam zaplanowane. Oczyma wyobraźni  już to widzę. Ze szczegółami. Stary, solidny dom jest z czerwonej cegły, ma drewniany ganek i okiennice. Słońce zachodzi jak na różowym landszafcie, ja bujam się wśród miękkich poduch w huśtawce na starym ganku, róże oplatają, pachną, kapryfolium też, pszczoły leniwie brzęczą. W nogach leży pies, na balustradach koty. Jabłko bęc! spada  w sadzie. Za płotem biegają konie, szumi las, a i strumyk obok domu płynie z nienachalnym szmerkiem. Pola lawendy i słonecznika rozciągają się aż po horyzont, a jakie mają kolory! Ping! Słyszę, gdzieś z głębi domu, z gabinetu, że mail przyszedł. Och, jutro sprawdzę. Teraz pani ma relaks. Aromatyczna cold brew tak smakuje w starej porcelanie…  albo nie, nie kawa. Herbata, bo tak na noc kawa to niedobrze, a przecież już od nadmiaru szczęścia człowiek nie zaśnie. Sielanka.

No tak. Wszystko to sobie dokładnie zaplanowałam. Co do ujęcia. Co do ostatniego kafla w piecu. Mały tyci, maleńki problem w tym, że samo się nie zrobi, a i nie chce kosztować rozsądnie. Wszystkie stare i cudowne ruiny tego świata mają to do siebie, że wskrzeszanie ich duszy musi swoje kosztować. Przeciekające dachy, spękane mury, woda w piwnicy, samosiejkowe drzewo na środku kuchni – wszystko to wyzwania. Gniazdo szerszeni,  kolonia szczurów, stare instalacje, sypiący się komin –  i tak dalej i tak dalej. A jeszcze jeśli się trafi prawdziwie stary dom, to może nie mieć nie tylko łazienki, ale i w ogóle wody, jedynie wyschłą studnię na podwórzu. Nie brzmi to wszystko zachęcająco.

A jednak są tacy, którym żadna ruina nie przeszkadza. Wariaci skłonni zapłacić  niemal każde pieniądze, żeby mieć cudny widok, głuszę i klimat starego domu. To ruinersi, jak sami siebie nazywają.  I ja chcę być takim ruinersem. Dlatego gram w totolotka, bo mój plan B ma słaby punkt: budżet. To znaczy – nie ma budżetu.

Ograniczam się na razie do obstawiania kuponów i kibicowania takim, którym  ruinę już udało się kupić.  Jest ich mnóstwo.

Co rano zaczynam od przewijania instagrama, gdzie czeka porcja wiadomości z poszczególnych stron Polski. O, na przykład na Podlasiu pewna  Kasia już wstała, zrobiła sobie inkę na owsianym i pije ją patrząc na czerwone krowy na łące pod lasem. Po południu rozbiera zrujnowaną oborę, bo będą z niej stawiać mur przy sadzie.

Albo ci młodzi sympatyczni z Małopolski, właśnie zamieścili zdjęcia z tarasu z widokiem na rozlewisko i wiatrak. Boski. Na pierwszy planie wprawdzie betoniarka i sterta dech ze starej stodoły, ale jaki widok.

A tu, pod Wisełką,  pewna była dyrektor banku wrzuca fotki ze spaceru z psami, a za nią zamglone góry. Psy szczęśliwe, ona w  gumowcach na nogach, dresie i starej chustce na głowie – również. Zaraz pójdzie wypuścić kozy i posprzątać u kur. Będzie rąbała drewno i  paliła w piecach, żeby mieć wodę na kąpiel . Cały dzień będzie skrobała ze starej olejnicy kolejne zdobyczne meble. Wyjątkowe, z drugiej ręki.  A raczej  z  trzeciej  i piatej, bo niektóre z nich przez sto lat istnienia przetrwały  już niejedno pokolenie.

Ludzie porzucają swoje dotychczasowe życie, wiedzieni impulsem. Kupują dom, który ich ujął za serce, ignorują ostrzeżenia bliskich i przyjaciół, że pakują się w  niezłą kabałę. Ignorują powszechne pukanie się w głowę, że koszt remontu ich zeżre, że zamęczą się, zawalą skalą prac, zrujnują, utopią dorobek życia w ruderze, zamiast za takie same pieniądze kupić lub postawić nowiuteńki dom.

Postronni widzą ruinę do remontu, nie potrafią pojąć jak można tak  irracjonalnie zakochać się w starych szafirowych kaflach ocalałego pieca, jedynym całym witrażowym oknie, łuku ganku. Nie  mogą zrozumieć, że właśnie zaczyna się ryzykowna przygoda z realizacją marzenia o siedlisku, własnym najpiękniejszym miejscu na ziemi.  Dla niektórych jest to warte każdych pieniędzy.

Ruinersi mawiają, że ta gra jest tego warta. Satysfakcja z własnej pracy, żmudnego przerzucania żwiru i cegieł, kopania, znoszenia niewygód i prymitywnych warunków  jest ogromna. Że kocha się każdy wywalczony i odzyskany kawałek gruntu i każdą dechę podłogi. Że być może nie porwaliby się na to wszystko po raz drugi, ale nie żałują. Zasypiają w skrzypiącym domostwie, wśród ciszy za oknami, z psami i kotami w jednym łóżku, a wstają i wychodzą na przestrzeń, która codzienie ich zachwyca. Właśnie zmienili swoje życie. A to tak, jakby zaczęli życ od nowa. Kto by nie chciał poprawić kilku rzeczy?

W miejskim pędzie, dojazdach, korkach, dowozach, pośpiechu – męczymy się.  Wakacje nie wystarczają, urlop się kończy i jest zawsze za krótki.  Kto nie powiedział sobie choć raz: „A jakby to wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady?” Nie każdy może, nie każdego stać: finansowo, mentalnie. Ciągle zazdroszczę tym, którzy się odważyli. W chwilach przemęczenia buduję sobie w wyobrażni całe scenariusze życia na wsi i mnożę pomysły na realizację tam siebie. Zakładam szkołę jogi, lepię garnki, suszę zioła, prowadzę warsztaty w świetlicy, piszę, działam. W odciętym od świata siedlisku mam nieustannie  gości, wszelkie wygody, fotowoltaikę na dachu, widok jak z landszaftu, kominek, huśtawkę, własne źródełko i szybki internet.  Taka niby dzicz, ale urządzona dla mieszczucha.

To od czego ja właściwie chcę z tego miasta uciec? Tak czy inaczej, ta wygrana w totka musi być naprawdę gruba, żeby  aż tak rozbudowany plan ogarnąć. W marzeniach się człowiek nie ogranicza, bo kto mu zabroni.

Małzonek  znosi moje fantazje z jednakową cierpliwością od lat. Tylko ostatnio zacząl się z lekka niepokoić, bo  namiętnie oglądałam takich bardziej zaawansowanych ruinersów. Program nazywa się „Kupmy sobie zamek”. Ja zupełnie nie rozumiem, co on się tak zdołował?  Ten zamek był naprawdę tani. Jakby tak na raty, prawda? Czemu nie…

 

Powiązane artykuły

Biznes i inwestycjeFelietony InspirationLifestyleW regionie

Najlepszy na świecie gin powstaje w Szczecinie!

Kiedyś, całkiem niedawno, jednym z produktów, z których Szczecin mógł być dumny,...

Felietony 

Bon appetit brudasy!

Na te informacje powinni czekać wszyscy autorzy kryminałów. Bo to naprawdę wielkie...

KulturaFelietony 

Aktorzy protestują, bo im źle, a „kapitan” zostawia statek i ucieka do Krakowa

Jakub Skrzywanek obejmie stanowisko dyrektora artystycznego Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Artysta...

Felietony 

Zgubne inspiracje

Co ludzie zostawiają w szczecińskich tramwajach i autobusach? Okazuje się, że  najczęściej...