Home Felietony  Wiosną jakby jaśniej
Felietony 

Wiosną jakby jaśniej

182

Wiosenne porządki wiszą nade mną. Zima już się chyba kończy, można śmiało zacząć przyjemniejszą część roku. Koniec z marazmem i grubymi skarpetami.  Trzeba się zebrać w sobie i powymiatać co się da z kątów, posegregować na przydatne i nie, wyrzucić niepotrzebne. Bez żalu pożegnać stare śmieci. Wywietrzyć, wpuścić nowe.  Czy ja nadal mówię o porządkach w domu i zagrodzie?

Coraz częściej wiosną robię sobie rachunek sumienia i rozpiskę planów na resztę roku. Po pierwsze dlatego, że skompromitowałam się już ostatecznie w temacie postawień noworocznych i od paru lat nawet ich nie podejmuję. Nie ma potem gadania, że mam słabą silną wolę. Po drugie: jak tylko się robi jaśniej i cieplej, zaczynam również jaśniej myśleć o wszystkim. I cieplej. Wszystkim się żyje ze mną lepiej, jakbym otworzyła nowy rachunek na kredyt w ogromnym zeszycie życia.  Robię optymistyczna i miłosierna czasowo. A także bardzo kreatywna – wręcz czuję, że coś we mnie rwie się ku zmianom, ulepszeniom, podnoszeniu komfortu i wprowadzaniu w życie barw. Jednym słowem… nachodzi mnie ochota na zmianę dekoracji.  Wydaję w myślach nieistniejące jeszcze sumy i tylko się cieszę, że moja druga połowa żyje sobie w błogiej nieświadomości, bo nie posiada zdolności telepatycznych. I Bogu dzięki, bo chyba by osiwiał. Hm… Zaraz…

Ta wiosna (2024) też mnie nastraja. Nie tylko na przemeblowanie i nowe ciuchy. Tak ogólnie, perspektywicznie. Będą wybory, może idzie jakieś nowe – zawsze można mieć nadzieję na lepsze. Wprawdzie mawiają, że nadzieja matką głupich, ale każda matka raczej kocha swoje dzieci, może ocaleję.  Nie o polityce jednak chciałoby się mówić, ale o życiu jakie poza polityką zostaje.

Rozglądając się po romantycznie wyfioletowanych, jak druhna na wesele, połaciach krokusów, patrząc jak pierwsi piwosze rozsiadają się na Bulwarach, wdycham zapach palonych na działkach śmieci oraz gałęzi i czuję, że żyję. Przyroda budzi się: słychać piły tnące co popadnie na porządkowanej gorączkowo trasie SKM-ki, po chodnikach stukają obcasy pań – znak, że lżejsze obuwie właśnie zostało wyjęte z dna szafy. Młodzież porozbierała się jeszcze mniej rozsądnie niż czyniła to zimą i marznie wapując na przystankach. Jak nic szykuje się nowa epidemia infekcji.  Psy chętniej wychodzą i ganiają wesoło np. po pasie ziemi niczyjej przed ogrodzeniem aquaparku. To najpopularniejszy psi spacerniak dla okolicy.  Bezkarnie można tu zapomnieć o pilnowaniu się przed strażą miejską ze sprzątaniem guanek.

Radośnie jest. Wiosna idzie, sadzi wielkimi krokami. Nasza księgowa kupiła sobie już trzecią nową kieckę i zrobiła niezłego ombra na głowie. To są niepodważalne znaki, że sezon lęgowy się zaczyna.

Nawet mój kot choć  pozbawiony możliwości rozrodu, a zatem i  zewu marcowania, wie, że dzwonią, tylko nie wie w którym kościele. Przesiaduje przed oknem na ogród, niczym przed wielkim ekranem HD z najlepszym programem przyrodniczym na żywo. Coś mu tam świta, że natura wzywa potężnym głosem. Woła i woła, od świtu do nocy. Czuję jedność z moim kotem – wiosna jest, ale my oboje mamy jeszcze zadki zimowe. Może zacznę biegać? Mogłabym. Jednak nie za bardzo lubię.

Więc może lepiej pospaceruję. Spacer wśród zieleniejących drzew w parku jest cudowny. Wprawdzie z nosa mi się leje, bo urocze kotki, bazie i cały biały kwiecia puch uczulają mnie na potęgę, ale jest ślicznie. Ptaki śpiewają  zapamiętale – swoją drogą, czy ktoś zauważył ile my mamy w mieście ptaków?! Całe krocia. W zeszły weekend widziałam dzięcioła z odległości trzech metrów.  Rąbał zdrowo moją jabłonkę, widocznie jest zarobaczona.  I trudno, a nawet dobrze. Nigdy nie liczyłam na jabłka z niej, wystarczy, że korona służy mi jako stelaż dla girlandy ze światelek, a w cieniu  liści bosko się leży na hamaku. Mogę podzielić się z dzięciołem, jeśli mu smakuje.

Nie tylko paszęta kochają nasze miasto. Całkiem niedawno syn, czekając na autobus ZdiTM na Podburzu współdzielił to oczekiwanie z panią dzik i jej sporą gromadką warchląt. Cała ta szczeciniasta ekipa grzecznie stała na przystanku dopóki nie nadjechał autobus. Widocznie mama obiecała małym, że pokaże im w jaki sposób te durne ludzie się przemieszczają, zamiast normalnie używać raciczek. Aż kwiczały ze śmiechu.

Po drodze na Szosę Polską można spotkać nie tylko dziki, ale i sarny, lisa, kunę. Tak naprawdę to wcale nie potrzebujemy tu w Szczecinie formalnego ZOO. Już mamy. Jakby się tak zastanowić, to jest wiele powodów, żeby mówić:  niezłą tu mamy menażerię.

A jeśli już mówimy o ZOO , a raczej  z o.o. , czyli ograniczonej odpowiedzialności, to właśnie tegoroczna wiosna mnie nastraja optymistycznie. Że naszym ZOO  będą rządzić ludzie  z odpowiedzialnością. Nieograniczoną.

A Wy? Jakie macie fantastyczne marzenia?

 

Powiązane artykuły

teatr polski wolność słowa
AktualnościFelietony 

Demokracja nie jest narzędziem używanym według wygody – czyli o cenzurze w teatrze

Teatr Polski z jednej strony „z dumą informuje” a z drugiej blokuje...

jak się pan ma dr frankenstein
Felietony 

Jak się Pan ma dr Frankenstein?

Gdzieś w mediach przeczytałem: „ Frankenstein” w Szczecinie!”. O żesz ty, pomyślałem,...

dłoń krew
Felietony 

Budowlanka, samarytanka i inne aktywności

Po południu pan Andrzejek przyciął sobie fleksem palec. Środkowy. Zaszlachtowany zalał mi...

Felietony Aktualności

Największy dramat dekady. Aktorzy nie są tu nawet potrzebni

Tego nikt się nie spodziewał: w Teatrze Polskim do najlepszego spektaklu dekady...