Home Felietony  Kolory Granic
Felietony 

Kolory Granic

480
Kadr z filmu "Zielona granica"

Chyba nigdy nie widziałam tylu mężczyzn, którzy nie byli w stanie powstrzymać łez. Wychodzący z kina byli poruszeni. Wybrałam się na „Zieloną  granicę” z Agnieszką Holland.

 

Widzem jestem. Relacje kulturalne.

Miło i przyzwoicie jest, kiedy recenzję napisze krytyk lub choćby  dziennikarz kulturalny. Nasze relacje będzie jednak dla Państwa pisał zwykły widz, nie siląc się na recenzowanie, a jedynie na subiektywny opis odbioru dzieła. Ponieważ to jednak widz, a nie krytyk jest publicznością zapełniającą  w większości  fotele na widowni, w teatrze,  całe to przedsięwzięcie może mieć sens.

Jeśli naprawdę spodziewacie się filmu agresywnego i populistycznie wyciskającego łzy, to sprawdźcie, dlaczego „Zielona granica” Agnieszki Holland taka nie jest. Filmy szeroko komentowane i poruszające opinię publiczną warto poddawać własnej indywidualnej ocenie. Według mojej jest to  mocne kino o granicach człowieczeństwa, poszukujące dobra po każdej stronie istniejącego w tym kraju podziału.  Z atakiem, oskarżeniem i nagonką oglądając film nie zdarzyło mi się zetknąć. Natomiast dyskomfort i poczucie rozbicia wewnętrznego  zostało ze mną, jeszcze na długo.

Chyba nigdy nie widziałam tylu mężczyzn, którzy nie byli w stanie powstrzymać łez. Wychodzący z kina byli poruszeni.

Atmosfera towarzysząca premierze filmu Holland jest burzliwa i mocno dwubiegunowa. Żaden film nie mógł mieć lepszej reklamy. Politycy i ich środowiska zareagowały. Namnożyło się wypowiedzi świadczących o bardzo wysokich emocjach. Samą reżyserkę odsądzano od czci, wiary i pochodzenia lub przeciwnie – wychwalano za dzieło na wysokim poziomie. Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji  reżyserka zdobyła  nagrodę specjalną jury. W kraju natomiast ciekawość, przychylność lub tylko przekorne działanie  wbrew wszelkiemu odgórnemu zakazowi i piętnowaniu filmu, poskutkowało dobrą frekwencją na seansach.

Będąc już zupełnie szczera przyznam, że siedząc na swoim miejscu w wypełnionej sali kina Pionier żałowałam nieco, że przyszłam. Bałam się, że jeśli nie zapomnę tego co zobaczę, będzie mnie to potem uwierało w mojej zwyczajnej,  wygodnej codzienności. Czytałam wcześniej polemiki, ataki, obrony. Spodziewałam się mocnych scen: krzywdy dzieci, bólu, śmierci, okrucieństwa strażników granicznych.

Po seansie mogę swojemu małemu, naturalnemu,  wewnętrznemu tchórzowi powiedzieć: dobrze, że poszłaś.  Film Agnieszki Holland nie epatuje widowiskowym okrucieństwem, ani nie stosuje łzawych chwytów. Przekaz jest porażająco stonowany, rzeczowy. I głęboko smutny.  Pozostawia również wiele pytań logice. Pozostawia niespokojne, drążące  pytanie zadawane sobie: co mogę zrobić?

Trzy główne wątki przedstawiane są  równoważnie. Łączy je cierpienie, zło, dobro i odwaga. Złożoność ludzkiej natury i wyborów.

Pierwszym jest rodzina uchodźcza z Syrii: rodzice, dwójka dzieci i dziadek. Próbują przedostać się do Szwecji. Podejmują ryzyko podróży w nieznane ze względu na sytuację w ich kraju: ograniczanie wolności, złe warunki do życia. Chcą żyć lepiej, dostatniej i bezpieczniej. Ich przypadkowa towarzyszka jest z Afganistanu. Chciałaby zamieszkać w Polsce,  wspomina brata, który walczył mając Polaków za towarzyszy broni i wspomina ich jako wartościowych ludzi. Bolesna jest świadomość, że grają tu aktorzy z doświadczeniem uchodźczym.

Drugi wątek jest historią strażnika granicznego, bardzo młodego człowieka. Pracuje przy granicy bialoruskiej,  ścierając się z sytuacją ze wszech miar obciążającą jego psychikę. Tomasz Włosok – świetny, ludzki, złożony.  Jako strażnik w „Zielonej granicy” ma żonę w zaawansowanej ciąży. Wykańcza z trudem nowy dom,  co oznacza dla niego, że właśnie wkracza w dojrzałą odpowiedzialność za rodzinę. Przez ten wątek zaglądamy do środowiska straży granicznej w tamtym regionie.  Nie jest idealnie. Ludzie są ludźmi i zmagają się z ludzkimi problemami. Zobaczycie postawy różne, również okrutne, złe, bezmyślne i odczłowieczone. I nie tylko.

Trzecim wątkiem są  aktywiści i ludzie, którzy decydują się zareagować i nieść pomoc przekraczającym granicę. Ta grupa jest bardzo różna: są tu profesjonaliści, działacze społeczni, lekarze, tłumacze, psychologowie, ale i mieszkańcy okolicy, ochotnicy z bliska i z daleka. Są również idealiści i zapaleńcy. Ich poziom zaangażowania jest różny. Ten wątek pokazuje nam mały przekrój społeczny i rodzaje reakcji na sytuację na granicy.

Aktorzy są niesamowici w przekazie. Jaśmina Polak – brawurowa. Agata Kulesza – mocne autentyczne wejście. Jest tu Maja Ostaszewska, której wiarygodność potwierdza fakt, że była  na samej granicy, pojechała tam, pomagała, jest świadkiem. W filmie spotkać można kilka takich autentycznych postaci.  I jest Maciej Stuhr, który jedną dosadną sceną podsumowuje odczucia części rodaków, używając środka i ekspresji bez ograniczeń.

Zanim wybrałam się na seans, zaczęłam zastanawiać się nad  tym co sama wiem o sytuacji na białoruskiej granicy.  Jaka wiedza jest mi dostępna.

Wiem zatem o wprowadzeniu stanu wyjątkowego i strefy, o oczyszczeniu „zony zakazanej” z dziennikarzy, filmowców, medyków  a nawet organizacji humanitarnych.  Jest to więc strefa bez świadków. Słyszałam sformułowanie: wojna hybrydowa. Dalej:  wiem, że uchodźcy (osoby uchodźcze) z Iraku, Iranu, Syrii i Afganistanu mogą przekraczać granicę Białorusi, zachęcane do tego przez tamtejszy rząd. Granica Polski z Białorusią, będąca zrazem pierwszą granicą Unii Europejskiej jest dla nich jednak zamknięta. Wiem, że nie mogą swobodnie przekroczyć tej granicy. Nie są mile widziani.  Nie jest im łatwo ubiegać się o azyl.  Wiem, że są zawracani do kraju z którego przybyli – do Białorusi. Wiem, że na granicy postawiono mur i zasieki z drutu kolczastego. Wiem, że próby nielegalnego przekraczania granic trwają nieustannie i odbywają się przez tzw. zieloną granicą, poza przejściami. Są niebezpieczne, wyczerpujące, bezskuteczne  i udaremniane. Okrucieństwo białoruskich służb granicznych jest znane publicznie.  Łotwa i Litwa są w  podobnej sytuacji.  Mur, zasieki, blokowanie masowych, starań o azyl. I push back. O tym zjawisku dowiedziałam się śledząc materiały publikowane przez aktywistów. To rodzaj przewlekle trwającej przepychanki niczym ping pong na granicy: my ich nie chcemy – ale my też ich nie chcemy. Piłeczką są żywi ludzie. Rozwiązaniem problemu niechcianych gości jest wysyłanie ich sobie z powrotem.

Sytuacja nie ulega zmianie, migranci nie przestają napływać. Nasuwają się więc pytania. W jaki sposób przedostają się do Polski? Nasze służby odsyłają przekraczających granicę. Jak? Jak to się odbywa? Jak wygląda procedura, skoro służby białoruskie nie zgadzają się przyjmować ich z powrotem? Czy ktoś dostrzega w tym działaniu realne rozwiązanie. Czy w ogóle czynnik ludzki jest tu jakąkolwiek miarą. Logika nie jest sprzymierzeńcem wybielenia całej sytuacji.  I to tu właśnie dochodzimy do sedna filmu: sytuacja, rozgrywka, element, balast, zagrożenie, problem. Żadne z określeń nie oddaje sedna, a jest nim człowiek – żyjąca, myśląca, czująca  istota ludzka. Osoba uchodźcza. Osoba.

I teraz wróćmy do trzech filmowych wątków. To nie problem i nie sytuacja znajdują się pod granicą, ale człowiek. Walczy tam o  przeżycie w bagnach i chłodzie, bez szansy na pomoc – jakąkolwiek, należącą mu się z racji posiadanych podstawowych praw człowieka. W zagrożeniu przemocą. Uwięziony w  trwającym bez przerwy dramacie intruza, niechcianego nigdzie, pozbawionego prawa do współczucia za to, że znalazł się w przygranicznym lesie wiedziony chęcią poszukania lepszego życia. Również za to, że jest inny: ma inny kolor skóry i wiarę. Budzi niechęć, czasem pogardę, a czasem strach. Tym człowiekiem jest mężczyzna, kobieta, dziecko – uchodźcy. To również nie sytuacja stoi na granicy, mieszka przy niej,  wykonuje rozkazy, dokonuje wyborów. Nadal zawsze stoi za tym żywy człowiek. I jest zdolny zarówno do złych jak i dobrych czynów, jak strażnik graniczny. To nie problem zjawił się na granicy aby nieść pomoc, wspierać i ratować – to także żywi ludzie – wolontariusze.

Choćby dla tej konkluzji warto film zobaczyć. Warto jest również dostrzec jak nieistotne mogą być różnice, wiara czy poglądy. Jak wiele może łączyć pozornie odległe światy i  jak można odzyskać wiarę w humanitaryzm.

Z kolei sytuacja przedstawiona w zakończeniu filmu jest dowodem na to, że wolimy myśleć o sobie, że jesteśmy dobrzy, ludzcy. W końcowej scenie widzimy wielki narodowy zryw empatii  dla migrantów. Widzimy strażników granicznych niosących pomoc i otuchę, ludzkich i przyjaznych. Widzimy ich empatię i poruszenie. Ten widok jest łatwiejszy, wspaniałomyślny, wzruszający. Tylko granica jest inna, kolor skóry i wyznanie gości jest inne niż tam, gdzieś indziej. Wiemy gdzie, ale nie chcemy widzieć. Stosujemy push back w głowie.  Robimy naprawdę sporo, żeby tych dwóch granic i sytuacji nigdy nie zestawiać.

Zadajmy sobie pytanie: dlaczego? Odpowiedź może się nie spodobać.

Powiązane artykuły

Felietony 

Szczecin-Średniowiecze „ante portas”*

Rycerzem być. To marzenie niejednego mężczyzny kiedy pacholęciem był. Najlepiej takim jak...

Felietony 

Magia wyświechtana

Święta Bożego Narodzenia to taki czas, który prawie każdego dotknie. Przyjemnie lub...

Felietony 

Szczęki

Kilka dni temu nasz kraj został zaatakowany! I to od naszej najsłabszej...

przebudowa wojska polskiego
Felietony 

Przebudowa Wojska Polskiego – fakty, mity, bajki i realia

Przebudowa Wojska Polskiego budziła emocje i wciąż potrafi rozgrzać tematy w mediach...