Chyba nigdy nie widziałam tylu mężczyzn, którzy nie byli w stanie powstrzymać łez. Wychodzący z kina byli poruszeni. Wybrałam się na „Zieloną granicę” z Agnieszką Holland.
Widzem jestem. Relacje kulturalne.
Miło i przyzwoicie jest, kiedy recenzję napisze krytyk lub choćby dziennikarz kulturalny. Nasze relacje będzie jednak dla Państwa pisał zwykły widz, nie siląc się na recenzowanie, a jedynie na subiektywny opis odbioru dzieła. Ponieważ to jednak widz, a nie krytyk jest publicznością zapełniającą w większości fotele na widowni, w teatrze, całe to przedsięwzięcie może mieć sens.
Jeśli naprawdę spodziewacie się filmu agresywnego i populistycznie wyciskającego łzy, to sprawdźcie, dlaczego „Zielona granica” Agnieszki Holland taka nie jest. Filmy szeroko komentowane i poruszające opinię publiczną warto poddawać własnej indywidualnej ocenie. Według mojej jest to mocne kino o granicach człowieczeństwa, poszukujące dobra po każdej stronie istniejącego w tym kraju podziału. Z atakiem, oskarżeniem i nagonką oglądając film nie zdarzyło mi się zetknąć. Natomiast dyskomfort i poczucie rozbicia wewnętrznego zostało ze mną, jeszcze na długo.
Chyba nigdy nie widziałam tylu mężczyzn, którzy nie byli w stanie powstrzymać łez. Wychodzący z kina byli poruszeni.
Atmosfera towarzysząca premierze filmu Holland jest burzliwa i mocno dwubiegunowa. Żaden film nie mógł mieć lepszej reklamy. Politycy i ich środowiska zareagowały. Namnożyło się wypowiedzi świadczących o bardzo wysokich emocjach. Samą reżyserkę odsądzano od czci, wiary i pochodzenia lub przeciwnie – wychwalano za dzieło na wysokim poziomie. Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji reżyserka zdobyła nagrodę specjalną jury. W kraju natomiast ciekawość, przychylność lub tylko przekorne działanie wbrew wszelkiemu odgórnemu zakazowi i piętnowaniu filmu, poskutkowało dobrą frekwencją na seansach.
Będąc już zupełnie szczera przyznam, że siedząc na swoim miejscu w wypełnionej sali kina Pionier żałowałam nieco, że przyszłam. Bałam się, że jeśli nie zapomnę tego co zobaczę, będzie mnie to potem uwierało w mojej zwyczajnej, wygodnej codzienności. Czytałam wcześniej polemiki, ataki, obrony. Spodziewałam się mocnych scen: krzywdy dzieci, bólu, śmierci, okrucieństwa strażników granicznych.
Po seansie mogę swojemu małemu, naturalnemu, wewnętrznemu tchórzowi powiedzieć: dobrze, że poszłaś. Film Agnieszki Holland nie epatuje widowiskowym okrucieństwem, ani nie stosuje łzawych chwytów. Przekaz jest porażająco stonowany, rzeczowy. I głęboko smutny. Pozostawia również wiele pytań logice. Pozostawia niespokojne, drążące pytanie zadawane sobie: co mogę zrobić?
Trzy główne wątki przedstawiane są równoważnie. Łączy je cierpienie, zło, dobro i odwaga. Złożoność ludzkiej natury i wyborów.
Pierwszym jest rodzina uchodźcza z Syrii: rodzice, dwójka dzieci i dziadek. Próbują przedostać się do Szwecji. Podejmują ryzyko podróży w nieznane ze względu na sytuację w ich kraju: ograniczanie wolności, złe warunki do życia. Chcą żyć lepiej, dostatniej i bezpieczniej. Ich przypadkowa towarzyszka jest z Afganistanu. Chciałaby zamieszkać w Polsce, wspomina brata, który walczył mając Polaków za towarzyszy broni i wspomina ich jako wartościowych ludzi. Bolesna jest świadomość, że grają tu aktorzy z doświadczeniem uchodźczym.
Drugi wątek jest historią strażnika granicznego, bardzo młodego człowieka. Pracuje przy granicy bialoruskiej, ścierając się z sytuacją ze wszech miar obciążającą jego psychikę. Tomasz Włosok – świetny, ludzki, złożony. Jako strażnik w „Zielonej granicy” ma żonę w zaawansowanej ciąży. Wykańcza z trudem nowy dom, co oznacza dla niego, że właśnie wkracza w dojrzałą odpowiedzialność za rodzinę. Przez ten wątek zaglądamy do środowiska straży granicznej w tamtym regionie. Nie jest idealnie. Ludzie są ludźmi i zmagają się z ludzkimi problemami. Zobaczycie postawy różne, również okrutne, złe, bezmyślne i odczłowieczone. I nie tylko.
Trzecim wątkiem są aktywiści i ludzie, którzy decydują się zareagować i nieść pomoc przekraczającym granicę. Ta grupa jest bardzo różna: są tu profesjonaliści, działacze społeczni, lekarze, tłumacze, psychologowie, ale i mieszkańcy okolicy, ochotnicy z bliska i z daleka. Są również idealiści i zapaleńcy. Ich poziom zaangażowania jest różny. Ten wątek pokazuje nam mały przekrój społeczny i rodzaje reakcji na sytuację na granicy.
Aktorzy są niesamowici w przekazie. Jaśmina Polak – brawurowa. Agata Kulesza – mocne autentyczne wejście. Jest tu Maja Ostaszewska, której wiarygodność potwierdza fakt, że była na samej granicy, pojechała tam, pomagała, jest świadkiem. W filmie spotkać można kilka takich autentycznych postaci. I jest Maciej Stuhr, który jedną dosadną sceną podsumowuje odczucia części rodaków, używając środka i ekspresji bez ograniczeń.
Zanim wybrałam się na seans, zaczęłam zastanawiać się nad tym co sama wiem o sytuacji na białoruskiej granicy. Jaka wiedza jest mi dostępna.
Wiem zatem o wprowadzeniu stanu wyjątkowego i strefy, o oczyszczeniu „zony zakazanej” z dziennikarzy, filmowców, medyków a nawet organizacji humanitarnych. Jest to więc strefa bez świadków. Słyszałam sformułowanie: wojna hybrydowa. Dalej: wiem, że uchodźcy (osoby uchodźcze) z Iraku, Iranu, Syrii i Afganistanu mogą przekraczać granicę Białorusi, zachęcane do tego przez tamtejszy rząd. Granica Polski z Białorusią, będąca zrazem pierwszą granicą Unii Europejskiej jest dla nich jednak zamknięta. Wiem, że nie mogą swobodnie przekroczyć tej granicy. Nie są mile widziani. Nie jest im łatwo ubiegać się o azyl. Wiem, że są zawracani do kraju z którego przybyli – do Białorusi. Wiem, że na granicy postawiono mur i zasieki z drutu kolczastego. Wiem, że próby nielegalnego przekraczania granic trwają nieustannie i odbywają się przez tzw. zieloną granicą, poza przejściami. Są niebezpieczne, wyczerpujące, bezskuteczne i udaremniane. Okrucieństwo białoruskich służb granicznych jest znane publicznie. Łotwa i Litwa są w podobnej sytuacji. Mur, zasieki, blokowanie masowych, starań o azyl. I push back. O tym zjawisku dowiedziałam się śledząc materiały publikowane przez aktywistów. To rodzaj przewlekle trwającej przepychanki niczym ping pong na granicy: my ich nie chcemy – ale my też ich nie chcemy. Piłeczką są żywi ludzie. Rozwiązaniem problemu niechcianych gości jest wysyłanie ich sobie z powrotem.
Sytuacja nie ulega zmianie, migranci nie przestają napływać. Nasuwają się więc pytania. W jaki sposób przedostają się do Polski? Nasze służby odsyłają przekraczających granicę. Jak? Jak to się odbywa? Jak wygląda procedura, skoro służby białoruskie nie zgadzają się przyjmować ich z powrotem? Czy ktoś dostrzega w tym działaniu realne rozwiązanie. Czy w ogóle czynnik ludzki jest tu jakąkolwiek miarą. Logika nie jest sprzymierzeńcem wybielenia całej sytuacji. I to tu właśnie dochodzimy do sedna filmu: sytuacja, rozgrywka, element, balast, zagrożenie, problem. Żadne z określeń nie oddaje sedna, a jest nim człowiek – żyjąca, myśląca, czująca istota ludzka. Osoba uchodźcza. Osoba.
I teraz wróćmy do trzech filmowych wątków. To nie problem i nie sytuacja znajdują się pod granicą, ale człowiek. Walczy tam o przeżycie w bagnach i chłodzie, bez szansy na pomoc – jakąkolwiek, należącą mu się z racji posiadanych podstawowych praw człowieka. W zagrożeniu przemocą. Uwięziony w trwającym bez przerwy dramacie intruza, niechcianego nigdzie, pozbawionego prawa do współczucia za to, że znalazł się w przygranicznym lesie wiedziony chęcią poszukania lepszego życia. Również za to, że jest inny: ma inny kolor skóry i wiarę. Budzi niechęć, czasem pogardę, a czasem strach. Tym człowiekiem jest mężczyzna, kobieta, dziecko – uchodźcy. To również nie sytuacja stoi na granicy, mieszka przy niej, wykonuje rozkazy, dokonuje wyborów. Nadal zawsze stoi za tym żywy człowiek. I jest zdolny zarówno do złych jak i dobrych czynów, jak strażnik graniczny. To nie problem zjawił się na granicy aby nieść pomoc, wspierać i ratować – to także żywi ludzie – wolontariusze.
Choćby dla tej konkluzji warto film zobaczyć. Warto jest również dostrzec jak nieistotne mogą być różnice, wiara czy poglądy. Jak wiele może łączyć pozornie odległe światy i jak można odzyskać wiarę w humanitaryzm.
Z kolei sytuacja przedstawiona w zakończeniu filmu jest dowodem na to, że wolimy myśleć o sobie, że jesteśmy dobrzy, ludzcy. W końcowej scenie widzimy wielki narodowy zryw empatii dla migrantów. Widzimy strażników granicznych niosących pomoc i otuchę, ludzkich i przyjaznych. Widzimy ich empatię i poruszenie. Ten widok jest łatwiejszy, wspaniałomyślny, wzruszający. Tylko granica jest inna, kolor skóry i wyznanie gości jest inne niż tam, gdzieś indziej. Wiemy gdzie, ale nie chcemy widzieć. Stosujemy push back w głowie. Robimy naprawdę sporo, żeby tych dwóch granic i sytuacji nigdy nie zestawiać.
Zadajmy sobie pytanie: dlaczego? Odpowiedź może się nie spodobać.