Tłoczno się zrobiło na naszych przejściach granicznych z Niemcami. Ludzie stoją w upale wiele godzin. Trafia się więc, dla sprytnych, okazja do niezłego zarobku i pomocy bliźniemu swemu.
Gdzie się podziała ta legendarna polska przedsiębiorczość? Gdzie spryt, obrotność i niezwykłe umiejętności rodzimych biznesmenów, które budziły niekłamany podziw i zawiść przedstawicieli innych narodów? Przecież nasi zawsze potrafili zrobić coś z niczego, wydusić pieniądz choćby z kamienia i nie tylko, lawirować w gąszczu przepisów skuteczniej niż Tarzan w dżungli.
Kilku z „biznesmenów” popisało się oczywiście przedsiębiorczością i inicjatywą w trakcie pandemii. Zarobili miliony „na lewo”, na „krzywy ryj”, w biały dzień, bezczelnie i na oczach zdumionych milionów ludzi, że tak można w tym kraju, w którym, podobno, jak pisał poeta: „gdzie kruszynę chleba / podnoszą z ziemi przez uszanowanie / dla darów Nieba…” oraz gdzie wszyscy Polacy, to jedna rodzina. Tym, którzy się jeszcze łudzą, że owi osobnicy zostaną rozliczeni za te „wałki” wypada zadedykować jedną ze sławnych piosenek Jana Kaczmarka z popularnego kabaretu „Elita”: „Oj, naiwny, naiwny, naiwny, jak dziecko we mgle, jak Goliat na pchle, mól w otchłani wód, który liczy wciąż na cud…”. Ale do brzegu, jak mawiają ludzie morza.
Na przejściach granicznych z Niemcami w Zachodniopomorskiem od kilku dni przebywają, dniami i nocami, prawdziwe tłumy. Stoją twardo, aktywnie uczestnicząc w realizacji swoich zamierzeń. Ale mamy lipiec a „planeta kopsa żaru” jak mawiali git – ludzie w PRL-u, czyli słońce praży niemiłosiernie. W ubiegłym tygodniu upały przecież przekraczały ponad 30 stopni Celsjusza. A ci stoją, krzyczą, machają flagami, wygrażają pięściami, pocą się, tracą energie i siły. A pić się chce. I jeść także. Przecież nie wszyscy wezmą ze sobą kanapki. Aż się więc prosi, żeby gdzieś, tuż obok, postawić jakiś mały stoliczek z napojami np. domowej roboty lemoniadą. Do tego jakiś grill z kiełbaską, karkówą i kaszaną, albo kuchnię polową z grochówą albo inną zupą np. kwaśnicą. A w tłum puścić jakiegoś obrotnego młodzieńca, który na wzór tych z bałtyckich plaż, będzie głośno zachęcał do kupna kukurydzy, naleśników, jagodzianek (a przecież zaczyna się na nie sezon), cytrynady, lody, czy też hot doga jak na meczach amerykańskiego futbolu.
Coś takiego np. „Nic tak nie smakuje na granicy jak talerz smakowitej gorącej kwaśnicy”, „Ciepła woda, świeci słońce, naleśniki mam gorące”, „Cytrynada jest dobra, cytrynadę pić trzeba, kto pije cytrynadę idzie do nieba”, „Hej tam ludzie, czy wy śpicie? – jagodzianek nie widzicie?!”, „I prezydent w Belwederze kukurydzę od nas bierze” itp. Oczywiście nie ma mowy o stoisku z napojami alkoholowymi, nawet z piwem. Bo potem niektóre, wiadomo jakie, określone siły będą twierdzić, że na granicy pojawili się osobnicy pod wpływem i w dodatku bez krawata. A jak wiadomo „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”. Choć „krawaciarzy”, zwłaszcza tych politycznych, też przybywa na przejściach granicznych.
Pewnie niedługo w Kołbaskowie lub Lubieszynie powstanie kolejna zachodniopomorska Aleja Gwiazd, które się tam pojawiły. Każdy odciśnie swoją dłoń w rozgrzanym od słońca asfalcie na wieczną pamiątkę swojego pobytu i będzie kolejna regionalna atrakcja.
W poniedziałek w sukurs tłumom na granicach przyjdą, a raczej przyjadą, rolnicy, którzy do tej pory blokowali ulice Szczecina. Jak nasi podjadą tymi swoimi stalowymi rumakami, jak odśpiewają pieśń bojową sprzed lat „tych co żywią i bronią”, czyli „chłop żywemu nie przepuści, chłop żywemu nie przepuści, jak się żywe napatoczy, nie pożyje se a juści”, na dźwięk której struchleją niemieckie serca i nogi. Podobno sąsiedzi zza Odry chcą odpowiedzieć starym przebojem Michała Wiśniewskiego i zespołu Ich Troje, czyli „Keine grenzen”. Szykuje się więc pojedynek wokalny. Tym bardziej więc i cytrynada i kiełbacha z grilla będą mile wskazane.