Sport ma to do siebie, że jest różnorodny i oferuje każdemu sporo możliwości. Nie inaczej jest ze squashem, w którego tajniki wprowadza Wojciech Galant – licencjonowany trener squasha z klubu „MyWay” na szczecińskim Warszewie.
Od ponad trzynastu lat jest Pan licencjonowanym trenerem squasha. Czym dla Pana jest ta dyscyplina sportu?
– Squash jest dla mnie dyscypliną, która jest niesamowicie wszechstronna. W trakcie treningu angażuje ona wiele partii mięśniowych, doskonali motorykę, rozwija wydolność, poprawia ogólną kondycję człowieka i pozwala spalić tysiące kalorii. Doświadczony trener będzie wiedział, jak dostosować obciążenia treningowe do wieku i celów podopiecznych, a dzięki urozmaiconym treningom squash wciąga na lata. Jestem tego żywym przykładem. Radość na twarzach moich podopiecznych w trakcie osiągania swoich celów treningowych jest tym, co daje nam olbrzymią satysfakcję i jest motorem do dalszych treningów. W Anglii, ojczyźnie squasha, jest takie powiedzenie: „Don’t play squash to get fit, but get fit to play squash”. Myślę, że ono idealnie oddaje istotę tego sportu.
Skoro Pan już powiedział czym jest squash, to jak się stało, że Pan związał się z tą dyscypliną? Nie chciał Pan uprawiać czegoś innego?
– Tutaj muszę przyznać, że wywodzę się z piłki nożnej. Od szóstego roku życia grałem w piłkę i dość dobrze mi szło – byłem bardzo blisko zawodowstwa, miałem przyjemność reprezentować nasz kraj w kategorii do lat 18. Niestety wiele okoliczności, a mianowicie kontuzje i poświęcenie się studiom i pracy sprawiły, że musiałem odwiesić buty na kołek. Dzięki temu squash pojawił się w moim życiu. Ba, pojawił się kompletnie przez przypadek. Gdy studiowałem wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Szczecińskim szukałem ogłoszeń o pracę i znalazłem wśród nich informację, że na Krzekowie będzie otwierany pierwszy w Szczecinie klub squasha pod nazwą „Squash Center” (dziś już nie istnieje) i tam był poszukiwany ktoś, kto mógłby pracować na recepcji (najlepiej student lub absolwent WF-u), złożyłem swoje CV i tak to się zaczęło. Im bardziej ona zajmowała moje życie, to postanowiłem zrobić uprawnienia trenerskie i w międzyczasie miałem ogromne szczęście, że spotkałem na swojej drodze Zolę – wspaniałego trenera, który nauczył mnie podstaw squasha i wprowadził mnie w świat tej dyscypliny, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. W połączeniu z jego wiedzą, ze szkoleniami i kursami, zaczęła się trwająca do dzisiaj przygoda.
Kontynuując ten wątek, pamięta Pan swoje pierwsze treningi i pierwsze zawody?
– Z treningami sprawa wyglądała tak, że z początku Zola nie miał za bardzo czasu, żeby trenować osoby początkujące. On pojawił się w czasie, kiedy ta dyscyplina raczkowała u nas i prowadził różnego rodzaju zajęcia grupowe i indywidualne w całej Polsce. Z reguły trenował zawodowców, ale dał mi zestaw ćwiczeń niezbędnych na dobry początek, które trzeba wykonywać na korcie. Po pewnym czasie zobaczył moje postępy i był pod wielkim wrażeniem, a koniec końców przyjął mnie pod swoje skrzydła. Natomiast moje pierwsze zawody odbywały się w ramach ligi w kształcie turnieju, pod patronatem Polskiej Federacji Squasha, na którym zająłem 2. miejsce. Byłem wtedy bardzo pozytywnie zaskoczony, ponieważ to było moje pierwsze zetknięcie z rywalizacją na wysokim poziomie, tym bardziej, że odbywał się w moim macierzystym klubie.
Wspomina Pan swój pierwszy klub z sentymentem, oczywiście z wiadomych powodów. Jednak po drodze, dopóki nie pojawił się Pan w „MyWay”, doskonalenie warsztatu odbywało się w klubie „Na Rampie”.
– Tak, jak najbardziej. Przez pierwsze pięć lat pracowałem w „Squash Center”, a potem przez osiem i pół roku kontynuowałem swoją przygodę właśnie w „Na Rampie” – klubie równie ważnym pod względem mojej przygody zawodowej i trenerskiej. Od kwietnia ubiegłego roku jestem członkiem załogi klubu „MyWay”, który mocno stawia na innowacje i jest otwarty na rozwój – nie ukrywam, że bardzo mi to pasuje.
Była już mowa o tym, że żeby zostać zawodowym trenerem, trzeba wyrobić sobie stosowne uprawnienia. W jakim stopniu jest to ważne?
– Tak jak pan redaktor wspomniał, ma to ogromne znaczenie. Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że squash jest dyscypliną angażującą całe ciało, ale jak wcześniej zaznaczyłem, jest zdrowy w momencie, kiedy jest prowadzony przez trenera mającego uprawnienia. I tutaj wkracza jego wiedza, ponieważ dobór odpowiednich obciążeń treningowych, progów wydolnościowych i wielu innych elementów jest bardzo istotny. Zupełnie inny jest trening z sześcioletnim dzieckiem, a zupełnie inny z dwudziestoletnim studentem, osobą mającą problemy z nadwagą, czy też osobą aspirującą do startu w zawodach i we wszystkich tych przypadkach obciążenia są zupełnie inne – to jest bardzo kluczowe. Chodzi o to, żeby po prostu nikomu nie zrobić krzywdy. Szczecin posiada największą amatorską ligę squasha w Polsce, na którą przychodzi co dwa tygodnie ponad 100 osób. Patrząc na to, jak duże jest zainteresowanie tymi rozgrywkami, jak mocne na mapie naszego kraju jest szczecińskie ognisko squasha, głęboko liczę na to, że osoby decydujące się na trenowanie innych, ale jeszcze nie mają uprawnień, nie będąc oficjalnie trenerami, zdecydują się na taki krok i zaczną inwestować w swój rozwój.