Kilka dni temu nasz kraj został zaatakowany! I to od naszej najsłabszej strony – morza. W Bałtyku, na wysokości Kołobrzegu, zauważono… rekina! Jednego co prawda, ale fakt jest faktem. Żywy rekin śmiał naruszyć granice naszego państwa, bezczelnie wpłynąć na nasze wody bez uprzedzenia i straszyć Polaków. Wszystkie media poinformowały o jego podstępnym ataku. Większą popularnością cieszyły się tylko relacje z Sejmu (niezłe widowisko) oraz najnowsza seria „The Crown” na Netfliksie.
Od razu pojawiły się komentarze i opinie z różnych środowisk co też może oznaczać pokazanie się tej ryby w polskiej części Bałtyku w listopadzie A.D. 2023. Wyznawcy różnych sekt zgodnie orzekli, że to zły znak, gorszy nawet od komety na niebie. Ekolodzy uznali, że to potwierdzenie ocieplenia klimatu, katastrofiści – nadchodzi koniec świata, czarnowidzący – będzie wojna, meteopaci – czeka nas ostra zimy, próbujący przepłynąć Bałtyk – za cholerę nie wejdę do morza, dietetycy – nie ma się co bać, to wegetarianin, meteorolodzy – jeden rekin wiosny nie czyni, patrioci – musi mieć polskie korzenie i wrócił na Ojczyzny łono, służby specjalne – to szpieg, filmowcy – nakręcimy z nim komedię romantyczną, pogranicznicy – to przemytnik – płetwonurek z doklejona na plecach płetwą, zwolennicy pewnej partii – to wina Tuska, wędkarze – nie takie ryby się łowiło, feministki – rekin i rekin a może to jednak rekinia lub rekinowa?
W każdym razie huk się zrobił okrutny na temat biednej ryby. Ale okazało się także, że to żadna sensacja, bo rekiny w Bałtyku i to przynajmniej trzy gatunki, żyją w Bałtyku od lat. To żarłacz śledziowy, który osiąga nawet 3 metry długości i waży do 200 kg. Ale on nie lubi płytkich wód. Marne więc są szanse, że pojawi się w okolicach plaż. Drugi to rekin koleń, który osiąga do ok 1,5 m i ok 10 kg wagi. Trzeci – rekinek psi do 75 cm i 3 kg wagi. Ale w okolicach polskiego pasa Morza Bałtyckiego rzadko się pojawiają. Bo wolą bardziej zasolone wody. Mówiąc krótko – rekinom szkoda energii, żeby u nas żerować. Tylko to dziwne trochę. Żyje już człowiek na tym świecie trochę, setki razy pluskał się w Bałtyku i żadnego takiego osobnika na oczy nie widział. Meduza, zdechła ryba, sinice – jak najbardziej. Ale rekin? A jednak jeden z nich się u nas pojawił. Przypłynął sobie biedak, bo być może coś mu się w naturalnym GPS-ie popierdzieliło i pomylił kierunki. Ale może to też być taki zwiadowca, który przypłynął w celach rozpoznawczo – zapoznawczych. Taki, który ma zbadać grunt, a raczej wodę, pod kurtuazyjną (mniej lub bardziej) wizytę reszty kolegów i koleżanek. Albo to też „turysta”, który jest na jakimś rekinim „last minute”. Na szczęście nie pojawił się w jakichś dramatycznych i tragicznych okolicznościach. Takich na kształt i podobieństwo tych z legendarnych „Szczęk” Stevena Spielberga. Przypomnijmy: środek lata, dzika plaża, ognisko, atrakcyjna blondyna, trochę C2H5OH, niewinny flirt z jednym z uczestników plażowej biesiady. Nagle dziewczyna zrywa się, w biegu porzuca poszczególne części garderoby i naga wskakuje w odmęty oceanu. Rozkosze nocnej kąpieli zostają jednak zakłócone wizytą okrutnego rekina, który powabną blondynkę upatrzył sobie na kolację. Niewiele osób pewnie oglądało inny film Spielberga – komedię o II wojnie światowej pt. „1941”. To zabawna historia o histerii w jaką wpadli Amerykanie na punkcie Japończyków po ich ataku na Pearl Harbor. Ale to także film w którym w pierwszej sekwencji reżyser parodiuje własne „Szczęki”. Tym razem naga kąpiąca się w oceanie blondynka nie stanie się ofiarą spotkania z rekinem tylko… z japońską łodzią podwodną, która chce zaatakować i zniszczyć Hollywood. Ale wracajmy do „naszego” gościa. Otóż zauważono go, a raczej jego charakterystyczny element, znak firmowy, taką rekinią wizytówkę, czyli płetwę grzbietową wystającą z wody gdzieś na wysokości Kołobrzegu. Ciekawe co na to wszystko władze miasta i kołobrzescy radni. Czy podejmą uchwałę o wynajęciu jakiegoś Leona Zawodowca, który dopadnie bestię a jej łeb zawiesi przed wejściem do ratusza? Bo raczej trudno będzie z rekina zrobić produkt reklamujący uzdrowisko. To raczej konkurencja będzie mogła żerować na tej historii i niecnie ją wykorzystując hasłami w stylu: „Atrakcja Kołobrzegu –turysta się wygina w paszczy rekina”, „Selfie z rekinem Twoim ostatnim w życiu wyczynem”, „Dziwna Twoja mina, czyżbyś spotkał w morzu rekina?”, itp.
Ale trzeba sobie zadać bardzo ważne pytanie: w którą stronę „nasz” rekin popłynął dalej ? Czy może na Wschód? Ten kierunek budzi kolejne pytania np. czy pojawił się u nas z inspiracji wiadomo jakich sił chcąc zasiać zamęt i popłoch nad polskim wybrzeżem Bałtyku i teraz wraca do domu? A może płynie tam z Zachodu z jakąś określoną misją i zadaniem do wykonania? A może popłynął na północ, żeby stać się np. bohaterem kolejnego skandynawskiego kryminału ? Dochodzenie dotyczące zabicia kogoś rekinem to całkiem innowacyjny pomysł na zbrodnię. A może jednak zawrócił i ruszył w drogę powrotną? Tylko dokąd? Niektórzy liczyli, że może nieco zboczy z kursu i zahaczy o Szczecin. Obserwując poczynania niektórych osobników na nadodrzańskich bulwarach kilku z nich na pewno, po wzmocnieniu się odpowiednią ilością „wody ognistej”, chętnie wskoczyłoby do rzeki, żeby rekinowi „spuścić wpierdziel” a potem ciało ozdobić wymownym tatuażem „shark killer”.
Nic z tego. Rekin tak jak nagle się pojawił, tak zniknął. Nie wiadomo gdzie jest i co robi. Wczasowicze z Kołobrzegu twierdzą jednak, że czmychnął na widok członków ekipy jednej ze stacji telewizyjnych. Prawdopodobnie uznał, że są bardziej drapieżni od niego.