Pamiętam, że kilkanaście lat temu na skraju Lasu Arkońskiego, opodal kąpieliska, stała restauracja w czymś przypominającym chatę z bali, leśną gospodę w swojskim klimacie. Znajomi polecali tamtejszy placek po węgiersku. Nie pamiętam, czy ostatecznie odwiedziliśmy to miejsce, czy nie. Jazda z prawobrzeża, wąskimi ulicami niemal przez las wydawała się nam jakąś odległą wyprawą. Ale czas zatarł konkrety tamtych wspomnień.
Ponad rok temu ktoś inny polecił nam nową restaurację, która powstała w tym miejscu. Zeszłego roku mieliśmy okrągłą rodzinną rocznicę, ale ostatecznie wylądowaliśmy gdzieś indziej. W tym roku już inna okrągła rocznica sprawiła, że ponowiliśmy podejście i tak trafiliśmy do ORRO.
Najpierw zarezerwowałem internetowo stolik na cztery osoby na 17:00. Szybko otrzymałem zwrotną informację z potwierdzeniem rezerwacji. Kamień z serca, bo ponoć rezerwacja w ORRO nie jest łatwym zadaniem. Na szczęście wybraliśmy się tam w środku tygodnia.
Jednak im bliżej było 17:00 – a przyjazd czwartej osoby lekko się opóźniał – tym bardziej nabierałem pewności, że nie zdążymy. Telefon do restauracji, prośba o przesunięcie na 18:00 i spokojna odpowiedź „Będziemy na Państwa czekać o 18:00, do zobaczenia.” Ostatecznie i na 18:00 się ciut spóźniliśmy (nie, nie było korków, to czwarta osoba nie mogła do nas dołączyć). Zajechaliśmy przed nowocześnie wyglądający dwupiętrowy budynek rozświetlony ciepłym światłem. Przed budynkiem mały parking, a obok większy, na kilkadziesiąt aut. Po jednej stronie ciemna ściana lasu, po drugiej jezdnia, a za nią czasza namiotu nad boiskiem Arkony. Szeroka nowoczesna ulica, szpaler latarni, lekka mgiełka w powietrzu – magicznie. I to ciepłe złote światło zapraszające do środka… Wnętrze w kolorach czarnym i złotym, elegancko, ale nie przytłaczająco.
Stolik na nas czekał.
Przeglądanie karty zajęło nam chwilkę. Nie chcieliśmy jednak wybierać zbyt długo, ważniejsza była dla nas rozmowa i celebrowanie spotkania. Dlatego zdecydowaliśmy się na „Mix dla czterech osób: polędwica wołowa, polędwiczka wieprzowa, filet drobiowy, rosbeft, antrykot, kaczka, żeberka, ziemniaki opiekane, warzywa, sosy (śliwkowy, bearnise, czosnkowy)”. Do picia jak zwykle woda, a oprócz tego jedno z nas zamówiło whiskey old fashion (ponoć dobrze podana, nie wiem, nie jestem fanem whiskey).
Za to jestem fanem Mixu dla czterech osób (w karcie jest też Mix dla dwojga). Po kilkunastu minutach na stół wjechały dwie patelnie bo brzegi wypełnione kawałkami mięs i ziemniakami w skórkach, z gałązkami ziół (na pewno rozmaryn i coś jeszcze), duża miska z pokrojonymi warzywami oraz trzy miseczki z sosami. Wyglądało apetycznie, pachniało apetycznie, a smakowało … wybornie. Pomysł, żeby dzielić się potrawą, smakować te same dania, po prostu biesiadować wspólnie, to nie jest nic odkrywczego, ale po prostu sprawdza się doskonale. Mięsa były dobrze przyrządzone (pieczone, smażone, grillowane?), miękkie i soczyste. Ziemniaczki miękkie w środku, z lekko chrupiącą skórką. Wszystko dobrze doprawione. Może bardziej wyrobiony krytyk czepiałby się jakichś szczegółów, ale dla mnie wszystko było po prostu pyszne. Jeden mały problem: porcja dla czterech osób starczyłaby dla takich pięciu jak my, a nas było troje (!). Na szczęście także tu pakują na wynos – zabraliśmy do domu dwa zamknięte próżniowo pojemniki (więc dobrze to wyliczyłem: starczyłoby dla pięciu).
Na koniec rachunek: wieczór kosztował nas średnio 100 zł na osobę (łącznie z tą nieobecną).
Podsumowując i miejsce i jedzenie oceniam ORRO jako bardzo przyjemne miejsce na rodzinną kolację, zarówno taką bardziej uroczystą, elegancką, jak i luźne spotkanie ze znajomymi. Przy sąsiednim stoliku biesiadowała grupka pań w średnim wieku po wspólnym wieczornym spacerze, przy kolejnym dwie pary na towarzyskim spotkaniu, w drugiej części sali para na randce – w środku tygodnia wieczorem połowa stolików dolnej sali była zajęta. Miejsce jest na pewno popularne i nie ma się czemu dziwić.
A nasi znajomi polecają szczególnie spacer po Lesie Arkońskim, a po spacerze wizytę w ORRO, by zjeść gorącą, aromatyczną zupę.