„Dziwny jest ten świat” – miał rację Czesław, śpiewając. Celny cytat, wyraża również i moje zdanie o wielu wiadomościach dochodzących z Internetu. Włóżmy je w ogólny worek z nalepką: Jakież to dziwaczne problemy ma świat?
Chyba z wiekiem zaczynam szybciej i łaskawiej wydawać wyroki dla napotkanych dziwactw, jednak czasami brwi ze zdziwienia podjeżdżają mi tak wysoko, że mi się czoło kończy. Pomysłowy człowiek inspirację znajdzie wszędzie. Wiedzieliście, że można martwić się luksusem, a inspirować głodem? Naprawdę.
Od kiedy taki Wittchen zaczął pojawiać się w asortymencie Lidla, część konsumentek stwierdziła: marka w dyskoncie? To już nie jest luksus, więc nie ma sensu wydawać pieniędzy. I ubolewają, że ulubiona marka jest teraz za tania, a więc mało elitarna, a tego się klientce nie robi. Może i ładne te torebki, no ale taniocha.
Płacimy za marki, czyli coś w gruncie rzeczy bardzo nieuchwytnego. Płacimy za luksus logo. Na zdrowie, to nie zbrodnia. Tylko najwyraźniej boli nas, że nie udało się nam przepłacić za pożądaną kastowość, wyjątkowość. Bo bardzo chcemy jednak przepłacać. Byle inna baba rzadziej miała to samo. Jeszcze ktoś na ulicy pomyśli, że to ty masz torbę za 250 zł, a nie za tysiąc. Cóż to jednak jest i tysiąc?
„900 złotych na zakupy ubrania to nie jest dużo pieniążków. Nawet jeśli zakupy robimy w sieciówkach”. Tak powiedziała kiedyś żona pewnego polskiego piłkarza. Według dobrze sytuowanej materialnie szafiarki, która prowadziła modowy program, 900 złotych to stanowczo za mała kwota na skompletowanie jakiegokolwiek ciekawego stroju. Ciekawego – nie przesłyszeliście się, tak to określiła. Czyli jaki ma być ten ciekawy strój? Właściwie ometkowany i koniecznie drogi. Lub ręcznie szyty, oczywiście nie przez ciocię Irenę, ale przez designerską krawcową, czyli zręczną i pomysłową artystkę – i drogi. Ciuch z plastiku w cenie rzeźby z Whitechapel Gallery? Albo z wełny lam wymierających gdzieś na końcu świata?
Wymieranie jest tu akurat również trafnym słowem. Może bardziej: umieranie. Z głodu. Nie, nie w Afryce z plakatów UNESCO. Mówię o zjawisku nazwanym: inspiracją głodem.
Nasza rodaczka, Anja jest modelką o urodzie eterycznej. Udział Anji Rubik w sesji to jej praca. Udział w sesji zatytułowanej „Into the wild” (dla francuskiego „Vogue’a”) okazał się dla modelki o takich, a nie innych warunkach fizycznych lekką niezręcznością. Stylizacja Géraldine Saglio dla osoby o sylwetce Anji dała efekt, który poruszył internautów. Posypały się negatywne komentarze o ofiarach Auschwitz, umierających z głodu i o anorektyczkach. O fatalnym przykładzie dla milionów młodych kobiet: spójrzcie, kobieta, która nosi ten modny, pożądany ciuch, jest piękna, mogłabyś być taka.
Na zdjęciu z sesji „Into the wild” , wśród dzikiej plątaniny buszu Anja stoi zagubiona, przygarbiona, zmęczona, jakby wymięta, zapadnięta w sobie. Sieroco opuszczone wzdłuż ciała bezwładne ręce, monstrualny, o wiele za duży sweter, przy którym krótkie, zbyt obszerne szorty odsłaniają nogi wyglądające już nie na szczupłe, a chudziuteńkie. Tkwią w olbrzymich buciskach potęgując efekt.
Takich sesji z modelkami, które są ledwie do odnalezienia w obszernych ubraniach jest wiele.
Ale nie bez podstaw są akurat tutaj zarzuty o inspirację zagłodzeniem. Zdjęcie jest częścią sesji zainspirowanej filmem w reżyserii Seana Penna (polski tytuł: „Wszystko za życie”) na podstawie powieści Jona Krakauera, który opisał historię życia Chrisa McCandlessa. Bohater książki, zainspirowany twórczością Jacka Londona, Lwa Tołstoja czy Henry’ego Davida Thoreau, oddaje cały majątek i z plecakiem wyrusza w samotną podroż po Stanach Zjednoczonych. Umiera w osamotnieniu na Alasce. Jego zwłoki ważyły zaledwie 30 kg – oficjalną przyczyną zgonu było zagłodzenie.
Zaiste, niezręczna inspiracja, właściwie nasuwa się sama, prawda. Artysta bronił się, że to inspiracja Londonem i Tołstojem. Acha! A to ci piętrowy i wyrafinowany kontekst. Nie skojarzyło mi się! Za to ze śmiercią głodową w dziczy skojarzyło mi się natychmiast. Cóż, niewyrobiona jestem.