Seria o komisarzu Filipie Schillerze podbija serca polskich czytelników i fanów kryminałów. Konrad Modrzejewski, czyli młody chłopak ze Szczecina, aplikant radcowski i autor będącego w top 10 audiobooków platformy Storytel „Kasztanowa”, opowiada o swojej przygodzie z pisaniem. Wyzwaniach, jakie napotkał i o tym jak łączy się pisanie, pracę i po prostu życie młodego człowieka.
Istnieje podobieństwo między tobą a bohaterem, którego wykreowałeś, Filipem Schillerem? Macie wspólne cechy?
– Generalnie wydaje mi się, że pisarz, który tworzy główną postać, nie uniknie przelania pewnych emocji i cech w takiego bohatera. Zwłaszcza pierwszoplanowego, z którym w teorii jest najbardziej zżyty. Schiller na pewno posiada wile z Konrada Modrzejewskiego. Dobrych i złych rzeczy. Jest też wypadkową ludzi, których spotkałem w moim życiu. Oczywiście to też nie tak, że bohater „Kasztanowa” powstał bezpośrednio w wyniku jakichś przeżyć czy osób. W największej części jest to jednak postać wymyślona, stworzona do egzystowania w wyimaginowanym świecie. Odpowiadając na twoje pytanie, nie wiem, czy potrafiłbym bezpośrednio wskazać, czy ludzi, czy wydarzenia, oddziaływujące na mnie w ten sposób, że poruszyły mnie do stworzenia Filip Schillera. To przyszło u mnie na zupełnym luzie i nie miałem jakichś oporów w ulepieniu tej postaci, przeniesieniu na papier rzeczy w niej trudnych.
Czy samo Kasztanowo, świat twojej książki, znalazło jakąś inspirację w twoim życiu? Czy jednak jest to pewne wyobrażenie miejsca, w którym mogłoby dojść do wydarzeń z twojej powieści?
– Jest taka miejscowość, na której opierałem całe wyobrażenie Kasztanowa. W dzieciństwie bywałem w pewnym miasteczku, mającym duży wpływ na wygląd miejsca akcji w mojej książce. Oczywiście dodawałem pewne elementy, miejsca, zabudowę. Kasztanowo jest pewną wariacją na temat polskiego miasteczka. Ludzi, którzy tam mieszkają i całego trybu życia. W dużej mierze znowu, jak w przypadku Schillera, bardziej działała wyobraźnia niżeli kalkowanie rzeczywistości.
Jak wiemy, nie jesteś tylko pisarzem, ale i aplikantem radcowskim. Czy pomysł napisania książki urodził się właśnie poprzez styczność z prawem, czy jest jakąś formą odskoczni od drugiego zawodu?
– Tutaj trzeba by zacząć, skąd tak naprawdę sam pomysł się wziął. A urodził się już bardzo dawno. W dzieciństwie lubiłem wymyślać różne historie, których jeszcze wtedy nie przelewałem na papier. Jednak taki pomysł chodził mi już po głowie, żeby jednak spróbować się w pisaniu. Nieraz zdarzało mi się, że rodzice zwracali mi uwagę, na przykład „Konrad, o czym tak myślisz”. A Konrad patrzył rozmarzony w jakiś punkt przez kilkanaście minut bez słowa. Nosiłem się więc z tym zamiarem od bardzo dawna. Zastanawiałem się, jak to by było gdym spróbował. To wydarzyło się na studiach. Pamiętam, że zapalnikiem był okres przygotowywania się do egzaminu z prawa konstytucyjnego. Na naszej uczelni był to bardzo trudny przedmiot, z masą materiału i zagadnień do wkłucia na blachę. Będąc w takim ciągu, że tak powiem, poruszyłem chyba jakieś połączenie nerwowe w mózgu. Zacząłem przypominać sobie wszystkie wymyślane przez siebie historie. Pamiętam, że wróciłem do domu z Książnicy Pomorskiej, usiadłem do komputera i płynnie wstukiwałem kolejne litery na klawiaturze. Początkowo tworzyłem raczej historie fantasy, bo miałem takie przemyślenia, że ten gatunek daje pole do popisu, a jednocześnie nie związuje rąk. Nie musiałem robić researchy, tylko przenosiłem na kartkę wszystkie kłębiące się w głowie pomysły.
Mówiłeś o tym, że fantasy nie wymagało od ciebie researchu. W przypadku „Kasztanowa” musiałeś szukać informacji, zasięgać porad?
– Oczywiście. Szczególnie na gruncie wszystkich sytuacji medycznych, które mają miejsce w książce. Choćby sekcji zwłok i całego towarzyszącego temu procesowi. Mimo że wydarzenia z „Kasztanowa” nie działy się naprawdę, to chciałem, żeby ten świat, poprzez opisanie etapów śledztwa, był pod tym kątem realny. Generalnie, kiedy wiem, że jakiś wątek wymaga pogłębienia mojej wiedzy, staram się już na początku pisania wypunktować, z czego należy właśnie zrobić research. Czasami robię to też w trakcie pisania. Zmieniam koncepcje i pogłębiam wiedzę o pewnych rzeczach, żeby nie strzelić żadnej gafy.
Trochę chciałbym zboczyć z tematu i zadać ci takie szczere pytanie. Czy wizja bycia młodym pisarzem w naszym mieście, w ogóle w Polsce, to ciężki kawałek chleba? Zwłaszcza że w materii kryminałów istnieje już niemała konkurencja.
– Wydaje mi się, że zawsze istnieje pewne ryzyko, że twoja książka będąca dla wydawców w głównej mierze produktem, może się nie sprzedać. Staram się jednak nie patrzeć tymi kategoriami i robić swoje. Natomiast pod kątem możliwości startu w Szczecinie, wydaje mi się, że czasy się trochę pozmieniały. Generalnie, w tym pojęciu wydawania książek, miasto nie ma już znaczenia. Początki polegają na tym, że startujący pisarz lub pisarka, po napisaniu książki i dokonaniu poprawek przez na przykład beta readera, wysyła swój tekst do wydawców z całej Polski. Już na etapie rozmów z beta readerem można porzucić pomysł, bo ci często są bezkompromisowi w krytyce. Ludzie nierzadko słyszą, żeby zacząć od nowa, czy po prostu, że książka jest beznadziejna. Jeśli jednak uda się dobrnąć do postawienia ostatniej kropki w swoim tekście, książkę kieruje się do wydawców. To jest chyba najgorszy element całej przygody. Niewiadoma, czy tekst się spodoba i zostanie wydany, czy też wydawnictwo wyrzuci go do śmietnika. Także to czy wydasz coś w Szczecinie, Poznaniu, czy w Warszawie, nie ma już praktycznie żadnego znaczenia. Dzisiaj możesz napisać książkę, mieszkając w Koziej Wólce, a przyjmą cię w ogromnym warszawskim wydawnictwie.
Poza pisaniem interesujesz się konkurencją? Z rodzimego jak i ogólnopolskiego rynku?
– Nie wiem, czy w moim przypadku konkurencja to nie za duże słowo. Odpowiadając, jeśli chodzi o autorów, których czytam, to jestem dość mainstreamowym odbiorcą. Jednym z moich ulubionych pisarzy jest Miłoszewski, którego książki najbardziej do mnie trafiają. Ogólnie jakoś lubię te mocno spopularyzowane kryminały głównego nurtu. Staram się być także na bieżąco z książkowymi trendami.
Jak się czułeś kiedy twoje nazwisko, twoja książka, znalazły się w „topce” audiobooków między znanymi i też uznanymi nazwiskami? Nagle stanąłeś między Chmielarzem, Bondą i Mrozem.
– Dla każdego młodego pisarza jest to zarówno szok, ale i duża nobilitacja znaleźć się w sąsiedztwie takich nazwisk. Są to wszystko wyłącznie pozytywne emocje. W moim przypadku nie było mowy o jakimś stresie w pejoratywnym znaczeniu, bardziej gdzieś w środku odczuwałem taką wdzięczność, że jednak te marzenia z dzieciństwa udało mi się spełnić. W ogóle staram się podchodzić do tego z jakąś formą dystansu, akceptując i ciesząc się z tego co się wokół mnie dzieje, ale też nie wybiegać jednak przed szereg. Bo tak naprawdę dalej jestem Konradem, który lubi pisać i robi to z przyjemnością. Chodzi normalnie do pracy w kancelarii i cieszy się, że to wszystko dobrze ze sobą koreluje.
Tak jak mówiłeś wcześniej à propos przygotowywania się do pisania, robienia researchy. Czy praca w kancelarii daje ci pewną płynność w opisywaniu książkowego świata Filip Schillera?
– Tak i nie. Na pewno znajomość od kuchni pracy z adwokatami uczy używania istniejącego, w tym zawodzie słownictwa. Pisanie pism procesowych, rozmawianie z ludźmi, to zdecydowanie przekłada się na moją twórczość przez właśnie znajomość prawa. Jednak ja stricte zajmuję się prawem cywilnym, co jednak moich czytelników, fanów kryminału, mogłoby nie zaciekawić. Generalnie moja praca jako aplikant polega w dużej mierze na pisaniu pism procesowych. Oczywiście dochodzą do tego spotkania z klientami, wizyty w sądzie i tak dalej. Tu bym bardziej powiedział, że obie prace dają mi ciągły trening w pisaniu. Po pracy w kancelarii wracam do domu i dalej jestem, że tak powiem w „pisarskim ciągu”. Dla niektórych może to być za dużo. Wracasz po ośmiu godzinach pracy, a ty dalej piszesz, mimo że drętwieją ci ręce. Na mnie taka energia działa pozytywnie.
Zakładasz, że praca w kancelarii i pisarstwo będzie mogło ze sobą koegzystować? Że tak jak choćby raper Łona połączysz trochę dwie różne bajki? Stałą pracę i romantyzowane hobby?
– Nie odpowiem ci szczerze, bo sam jeszcze nie wiem. Obie te drogi są dla mnie równoważne. Nie ukrywam, że za słowem „pasja” kryje się u mnie pisanie. Do książek mam miłość. Od zawsze były w moim sercu i cieszę się, że mogę się w tym realizować. Wierzę, że oba moje zawody mogą się ze sobą zazębiać, przez co nie odczułbym jakiegoś przeciążenia z jednej, czy z drugiej strony. Na razie daję radę wszystko łączyć. Także życie rodzinne i towarzyskie. Może ostatnie dwa lata faktycznie były aktywniejsze, ale ze spokojem realizuje się na tych dwóch drogach.
Już wcześniej poruszyliśmy pewien temat, do którego chciałbym jeszcze na chwilę wrócić. Jak wyglądała z twojej perspektywy droga do napisania „Kasztanowa”? Jak wyglądał cały proces?
– Faktycznie trąciliśmy ten temat. Historia zaczyna się od listy wydawnictw, które zajmują się na przykład kryminałami. Wysyłasz swój tekst i czekasz. Czasami dłużej, czasami krócej, a czasami w nieskończoność. Każde wydawnictwo ma także inne warunki. Jedni chcą streszczenia twojej książki, drudzy będą wymagać paru pierwszych rozdziałów. Warto także pochwalić się jakimiś wcześniejszymi osiągnięciami, jeśli ktoś takowe posiada. W przypadku „Kasztanowa” była ciekawa historia, bo założyłem, że jest taki okres trzech miesięcy, w którym wydawca odsyła taką odpowiedź. To jest czas, po którym kolokwialnie mówiąc, możesz sobie dać spokój, jeśli nie dostaniesz żadnej odpowiedzi. Zaczęły się pojawiać pierwsze maile, które utrzymane były w tonie „fajne, ale dzięki”. Odpuściłem wtedy serię o Schillerze i zabrałem się za zupełnie nowy projekt. Po szczęściu miesiącach zgłosiło się wydawnictwo, w którym do teraz publikuję moje książki, z zapytaniem od razu o kontynuację. To był chyba moment największej eskalacji pozytywnej energii. Tym bardziej że współpracowałem z beta readerką, której wysyłałem swoje teksty do zbadania i sprawdzenia. Z perspektywy czasu to właśnie ta znajomość nauczyła mnie pisania. Kiedy widziała jakieś mankamenty, nie owijała w bawełnę. Parę razy otrzymałem od niej niekoniecznie pochlebny komentarz…
Pamiętasz jakieś?
– Trochę ich było. Zawsze starała się dodać do takiego komentarza jakiś pozytywny pierwiastek. Raz mi napisała, że jakiś tam akapit był beznadziejny, ale bardzo jej się podobała postać kobieca, którą można by było rozbudować. Pamiętam, że kolejnym takim euforycznym momentem był już po wydaniu „Kasztanowa”, jej pozytywny komentarz. Chociaż trzeba przyznać, że niektóre były konkretnym strzałem w twarz.
—————
Książki Konrada można przeczytać, ale także odsłuchać na większości platform takich, jak chociażby Storytel, gdzie „Kasztanowo” znalazło się w Top 10 najbardziej słuchanych audiobooków we wrześniu 2023 roku.