Już tylko godziny dzielą nas od najnowszej premiery w Operze na Zamku. W najbliższy piątek szczecińska publiczność po raz pierwszy zobaczy „Orfeusza w piekle” Jacques’a Offenbacha w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego.
„Orfeusz w piekle” Jacques’a Offenbacha to jedna z najsłynniejszych i najzabawniejszych operetek wszech czasów. W tej zwariowanej parodii muzycznej wszystko jest na opak, a historia bohaterów układa się przewrotnie, inaczej niż w mitycznym oryginale.
– Zanim zacząłem robić operetki, a to moja druga w życiu, to byłem absolutnie przekonany, że to absolutnie nie ma sensu. Ale teraz wiem, że ma, pod warunkiem, że zaczniemy to robić po nowemu, nie w sposób nowoczesny, udziwniony, ale używając innych środków wykonawczych, realizacyjnych, inscenizacyjnych i że to może być ciekawy pomost pomiędzy operą a musicalem – zwierza się Jerzy Jan Połoński, reżyser spektaklu.
Jest intryga, żart, ironia i całe mnóstwo komicznych, frywolnych zdarzeń z niezapomnianym „piekielnym galopem” z II aktu, czyli słynnym kankanem.
– Są takie utwory w „Orfeuszu w piekle”, np. kankan, że wierzę, że na jednym obejrzeniu się nie skończy, że widz, który będzie chciał czerpać z nich jeszcze więcej frajdy, to przyjdzie jeszcze raz i jeszcze raz. Bo mówiąc kolokwialnie – napchałem tego, ile mogłem (śmiech). Każdy akt jest w inny sposób inscenizowany, więc w każdym obrazie mamy inny ruch, czasem pod kamerę, momentami Kabaret Olgi Lipińskiej. Także chór ma co robić, jeśli chodzi o ruch. A kto zatańczy słynnego kankana? Wszyscy! Także piekielne zombie – mówi Karol Drozd, choreograf.
W inscenizacji Opery na Zamku świat antyczny zastąpi świat mediów – produkcji telewizyjnych, filmowych, internetowych, a akcja rozegra się wśród aktorów, celebrytów i gwiazd popkultury. Olimp stanie się wielkim show telewizyjnym, ziemia serialem paradokumentalnym, piekło – niskobudżetowym horrorem z przerysowanymi postaciami ze znanych filmów. Scena zamieni się w studio filmowe, a publiczność będzie obserwatorem wyświetlanej na dużym ekranie „wizji na żywo”.
– Świat mediów musi być bardzo efektowny, „kupujący” widza, a jednocześnie trochę nic nieznaczący – taki efekt video klipu, czyli coś widzimy, przeżywamy i szybko o tym zapominamy. Moją scenografię będą Państwo widzieć tak, jak widzą ci, którzy siedzą przed telewizorem. Będzie to scenografia teatralna, która udaje telewizyjną. Duża tu zasługa oświetlenia. A kamera jest tylko dodatkiem, smaczkiem – zaznacza Wojciech Stefaniak, scenograf.
Innym wartym dostrzeżenia walorem tej operetki będą kostiumy, przygotowane przez Annę Chadaj, a reprezentujące trzy zupełnie odmienne wobec siebie światy.
– Świat celebrytów to jest świat blasku, cekinów, brokatu. Świat telewizji to dla mnie nawet trochę świat sitcomu, ale bardzo kolorowy. Natomiast ostatni świat to filmy klasy C i kiepskie horrory – przyznaje kostiumografka.
Premiera „Orfeusza w piekle” jest częścią obchodów Roku Jacka Nieżychowskiego, który w tym roku skończyłby 100 lat.
– Dlatego chcemy zaakcentować ten jubileusz gatunkiem, który był Mu szczególnie bliski i od którego zaczynał, kiedy zakładał w 1956 roku Teatr Muzyczny. Wiedziałem, że to musi być operetka, ale jaka? Na pewno nie ta z tych pierwszych, bo już je pokazywaliśmy kilka lat temu, niektóre mamy w swoim repertuarze. I czy operetka jest w stanie przetrwać? Pomyślałem sobie, że jest jeden tytuł, który się teraz nadaje, ta rywalizacja w chmurach z tym, co w podziemiach. Jednocześnie chcieliśmy zderzyć nas, widzów, z potrzebą zbiorowej wyobraźni, której ulegamy, i – nie boję się tego powiedzieć – bywa dość groźna, ponieważ ma potężny potencjał manipulacji naszymi myślami czy gustami. Mówię o świecie mediów, świecie zbiorowej wyobraźni, która może być wykorzystana w niecnym zamiarze. Dlatego chciałem pokazać świat, który jest binarny – z jednej strony widzimy to, co dzieje się na scenie, z drugiej – jest tam ktoś z kamerą i pokazuje, co na niej się dzieje, w innej konwencji. Prawdziwa sztuka jest rozrywkowa i nie bójmy się tych pojęć, bo one nie są przeciwstawne. Rozrywka nie musi być nadmiernie ludyczna, mało ambitna, bo to nie jest prawda – podkreśla Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku.