Mała wyprawa, krótka podróż, zmiana otoczenia, kilka atrakcji i już można złapać dystans potrzebny po tygodniu intensywnych zajęć. Weekendowe wypady szczecinian „do Berka” to jedna z ulubionych form odpoczywania poza wakacjami i dłuższym urlopem. Zakreślając cyrklem na mapie zasięg wypadu, który miałby spełniać kryterium: krótka podróż, nie można pominąć Berlina. Chętnie tam ze Szczecina jeździmy, bo… to większe miasto do którego mamy najbliżej. Jest drogo. Ale znamy kilka patentów na to, aby się nie zrujnować.
Pora roku nie ma tu znaczenia. Berlin kulturalnie to karuzela. Jest wprost wypełniony muzeami, zajmują one nie tylko okazałe historyczne budowle, czy zupełnie futurystyczne nowe budynki znanych europejskich architektów, co samo w sobie już warto zobaczyć, ale i mieszczą się w maleńkich galeriach i zaskakujących obiektach. To np. tak ciekawe przeróbki jak przystosowana jako pawilon wystawowy stacja paliw.
Warte polecenia są tam teraz: Alte Nationalegalerie (do obejrzenia Klimt!), Museum für Fotografie (Helmut Newton i Aice Springs), König Galerie-Male Muzeum, gdzie zawsze można trafić na ciekawe czasowe wystawy. Odwiedzić mikroskopijny Das Kleine Grosz Museum, albo Das Minsk Potsdam – też warto. I warto też zobaczyć Neue Nationalgalerie – budynek architekta Miesa van der Rohe, bo zwykle można i tu trafić na bardzo dobrą wystawę.
Jeszcze do końca października uda się więc w Berlinnie obejrzeć jednocześnie Gustawa Klimta, Edwarda Muncha, Johana Bartholda Jongkinda, Vincenta van Gogha, Jacoby van Heemskercka i Pieta Mondriana. A także niesamowite zdjęcia i artefakty z życia i twórczości Helmuta Newtona i Alice Springs. Do końca stycznia trwa także wystawa amerykańskiej fotografki Mary Ellen Mark. A to tylko wycinek. Właściwie muzeów jest całe mnóstwo i każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli lubi.
A co ważne: jak to dobrze zaplanujecie, to nie będzie bolało portfela. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wstęp do ponad 60 muzeów jest bezpłatny. Niedziela Muzeów to dobry patent na Klimta czy Newtona z friko.
Nie samymi muzeami turysta żyje. Kulinarnie też jest kolorowo. Można zajrzeć do internetowych rankingów i kierując się za wskazówkami telefonu zmierzać tam, gdzie idą inni. Tłoczne miejsca sprawdzają się niemal zawsze. Jak się mocno zastanawiacie, wybierajcie Markthalle Neun. To stara hala targowa przerobiona na prawdziwy kalejdoskop gastronomii.
Kawa? W La Maison, bo to cudowna kawiarnia z własną piekarnią na Kreuzbergu, gdzie kawę podają nastrojowo, w starej porcelanie – nawet w bulionówkach. Zimą poszukajcie koniecznie Gazzo – ich pizza i lody z bawolego mleka z oliwą to rewelacja. Dla tradycjonalistów – z pieczoną śliwką.
Obowiązkowy Aperol pije się koniecznie przy Museum Inseln – jest też w wersji wielkiego kulistego sorbetu. Gorilla Bäckerai ma z kolei świetne rogaliki z pistacjami. Zaskakująco godna polecenia jest sieciówka meksykańska Dolores, zwłaszcza gdy się przyjeżdża z dzieciakami. Wówczas nie ominiecie też tęczowego raju pączków z dziurką w Dunkin Donuts.
Wart degustacji jest kultowy hamburger w starym szalecie miejskim Burgermeister na Kreuzbergu. Ale najlepiej jest zawsze na Thai Park pod chmurką, który jednak w październiku sezonowo zostaje zawieszony. Ta miejscówka w ciepłe dni pachnie już z daleka pysznymi wschodnimi przyprawami, a sałatka z mango naprawdę smakuje najlepiej jedzona na kocu na trawie. Ta tradycja jedzenia na czym popadnie na środku parkowego trawnika jest naprawdę sympatyczna. Nastrój swobody i brak restauracynego rygoru oraz sztywnych zasad ma swój urok. Można przyjść ze swoim pojemnikiem i sztućcami. Ważne, aby nie pozostawiać po sobie śmieci. I to działa. Kompletny brak przepełnionych plastikami i odpadami rozsypujących się koszy – mimo niezliczonej ilości grupek skupionych na kocykach wszędzie.
Parki berlińskie właściwie wszystkie są przyjaznymi piknikowymi miejscami. Wszędzie panuje luźna atmosfera, można się rozkładać na trawie i tkwić tak godzinami. Aperol, który można pić na trawie z widokiem na Szprewę i okoliczną architekturę to dobra opcja ekonomiczna. Fajnym polem piknikowym jest w miarę nowe miejsce: Park am Gleisdreieck, adaptacja starych budynków kolejowych. Położony na terenach pokolejowych park publiczny z ogrodami różanymi, torami do jazdy na deskorolce i ścieżkami do biegania i kilkoma knajpkami staje się naprawdę popularny.
Zimą nie można ominąć Charlottenburg w czasie Weihnachtsmarktu – to najpiękniejszy świąteczny jarmark, trafia się co dwa lata, o czym warto pamiętać. Tu jednak puścicie fortunę na kuszące drobiażdżki, więc lepiej kupić sobie dobre grzane wino i chłonąć ducha nadchodzących świąt z umiarem.
Jarmarki różnej maści, wochenmarkty, czyli nietypowe rynki, w których można coś zjeść, obejrzeć rękodzieła, kupić jakąś perełkę, albo słynne flohmarkty to zupełnie odrębna kategoria rozrywki. Kupić można tu wszystko, są dobre ceny i dobra jakość.
Warto do Berlina wyskoczyć teraz, mimo że już szybciej robi się ciemno. Do 15 października trwa bowiem w Berlinie Festiwal Świateł. Można podziwiać znane pomniki, zabytki oraz słynne ulice, dzielnice i place w oszałamiających aranżacjach świetlnych. Miasto nocą wygląda jak bajka.
Można też po prostu pochodzić w dzień czy nocą po Potsdamer Platz, choć widać, że jest już lekko przestarzały. Przejść Checkpoint Charlie – robiąc raptem jeden krok jest się w jednej chwili w dawnym NRD. Podziwiać Bebelplatz – otoczony przez gmachy uniwersytetu, biblioteki, pałacu księżniczek. Tu jest po prostu ładnie. Berlin ma ponad 1700 różnych mostów i mostków. Podróż stateczkiem wycieczkowym po Szprewie też ma swój urok vintage.
Berlin to również raj dla roweromaniaka. Mnóstwo tras. A Steel Vintage Bikes Cafe to znana całemu kolarskiemu światu kawiarnia z rowerami z różnych momentów zeszłego stulecia odrestaurowanymi do perfekcji. Właściciele zaczynali od sklepu internetowego z trzema czy pięcioma rowerami na stanie. Teraz mają 3 kawiarnie (1 z warsztatem i wypożyczalnią) gdzie można obejrzeć rowery stacjonarnie. W ogóle Berlin jest bardzo rowerowy. Kultura jazdy jest gorsza niż w Kopenhadze i Amsterdamie, ale czuć tu większy szacunek dla sprzętu i rowerowej mechaniki. Berlińczycy lubią jeździć fajnymi rowerami i nie traktują ich jak narzędzia do transportu wyłącznie.
Na nocnym życiu Berlina się nie znamy, ale to i owo słyszeliśmy. Władze Berlina już dość dawno wpadły na to, że kultura klubowa jest atutem. Dlatego od 2000 roku stowarzyszenie Clubcommission Berlin promuje i wspiera organizatorów imprez i wydarzeń kulturalnych ręka w rękę z władzami miasta. Kultura przyciąga ludzi do Berlina, korzystają więc z tego i inne branże: technologie, startupy, gastronomia i turystyka.
Gdzie pójść nocą zaszaleć? Berghain, klub na granicy dzielnic Kreuzberg i Friedrichsein, jest najsłynniejszym technoklubem świata, ale znany jest także z ostrej selekcji na bramce i nie tak łatwo się dostać do środka. Tak tu jest: albo się spodobasz na bramce, albo nie wiadomo do końca czemu nie. W sieci znaleźć można szereg poradników typu: co zrobić i jak wyglądać, by dostać się do Berghain.
Podobno Elon Musk nie został wpuszczony do lokalu klub Gretchen (Obentrautstraße 19-21), który obecnie może poszczycić się chyba najbardziej różnorodnym pierwszoligowym line upem spośród berlińskich lokali. Jazz, elektronika, dub, etno, folk, punk, reggae. Grają wszystko, w niespotykanej intensywności, a bilety w opcji early bird kosztują około 10 euro. I to na artystów, którzy święcą triumfy w każdym zakątku świata.
Na styku Kreuzberga i Friedrichsein można również odwiedzić Prince Charles (Prinzenstraße 85F). W tym miejscu po basenie dla pracowników fabryki fortepianów grają dobrze wyselekcjonowaną elektronikę, ale lokal wynajmowany jest również na różnego rodzaju eventy.
Dobrą sławą cieszy się Kater Blau (Holzmarktstr. 25) ze świetnym podwórkiem i ogródkiem. Kiedy jest cieplej, warto się zjawić w nadbrzeżnym barze Club der Visonare (Am Flutgraben 1) słynącym z dobrej selekcji didżejów i świetnej atmosfery. Tańce na plaży, oglądanie świtu nad Szprewą – dobry klimat
Można w Berlinie odnaleźć coś co się właśnie lubi i wracać tam do swoich ulubionych atrakcji. Można zostać na noc, a można wpaść i wrócić do własnego łóżka. Od nas, ze Szczecina, to tylko godzina drogi – tak to jest, jak się mieszka w mieście na progu Europy.