Nazwa „Kabuki” kojarzyła mi się dotąd z formą tradycyjnego specyficznego teatru japońskiego. Ale od niedawna kojarzy mi się z japońską zupą ramen. Moi znajomi bardzo zachwalali „ramenownię”, której nazwa to Kabuki właśnie. Któregoś razu kilkoro z nich zaczęło wymawiać nazwy różnych rodzajów ramen serwowanych w Kabuki i wtedy już wiedziałem, że muszę odwiedzić to miejsce i samemu skosztować jakiegoś (ramen, nie znajomego!).
Wczesnym czwartkowym popołudniem trafiliśmy na Jagiellońską i stanęliśmy przed drzwiami lokalu. Przy wejściu japońskie napisy prostą czcionką w jednym z alfabetów japońskich, litery-znaczki białe na czarnym tle – nie wiem co znaczą te napisy, ale domyślam się, że może to być nazwa knajpki.
Za drzwiami schody prowadzące do sali z kilkunastoma stoikami. Wystrój prosty, na ścianach obrazki z wąskimi czarnymi ramkami, a w nich plakaty z japońskimi akcentami kulinarnymi i nie tylko. Większość stolików dla dwóch osób (jeden z nich wskazano i nam). Mimo tej prostoty odniosłem wrażenie jakiegoś niedopracowania wnętrza, jakby restauracja wprowadziła się do gotowego lokalu i nie dokonała poważniejszego remontu – jakby pomieszczenia były lekko wysłużone.
Usiedliśmy przy wskazanym stoliku i zaczęliśmy wybierać z karty, która nie była przesadnie rozbudowana, a jednak zdecydowanie się na którąś z oferowanych kompozycji smaków i dodatków przysporzyła nam pewnych trudności. Może to dlatego że byliśmy tu pierwszy raz? Na szczęście personel okazał się pomocny i cierpliwy. W czasie gdy mu wybieraliśmy i konsultowaliśmy, lokal wypełnił się kolejnymi klientami.
W końcu zamówiliśmy:
SPICY CHICKEN (wywar drobiowy z Toban Djan, kurza pierś, Menma, kiełki fasoli mung, dymka, jajo Ajitsuke)
oraz MISO (wieprzowina na ostro, Miso z pieczonym czosnkiem i imbirem, grzyby Shimeji, mikroliście, jajo Ajitsuke, dymka).
Nie czekaliśmy długo. Podane w czarnych wysokich miskach zupy prezentowały się ślicznie, zwłaszcza połówki jajek na miękko pływające w środku. Co do smaku, to … chyba za dużo sobie obiecywaliśmy na podstawie relacji znajomych. Żeby być szczerym, to jadłem już w Szczecinie o wiele smaczniejsze rameny. I nie chodzi o to, że w innym lokalu mogliśmy wybrać różne makarony, a tu wyboru nie było. I nie chodzi o to, że za mało składników. Pikantny kurczak był pikantny, a miso było zawiesiste i słone. Jednak w obu zupach czegoś nam brakowało. Nie było w nich umami. Dla mnie najbardziej odczuwalny był brak alg wakame i nori, które widziałbym w każdym ramenie. Zabrakło mi też jakiejś słodkiej nuty. I ewidentnie postawiłem w wyobraźni poprzeczkę wysoko – zbyt wysoko dla ramen z Kabuki.
Sądząc po wypełnieniu lokalu i zasłyszanych opiniach, innym klientom smakowało chyba bardziej niż nam. Przy jednym z większych stolików spotkała się paczka przyjaciół i dobrze się bawiła w swoim towarzystwie – może przed pójściem na piwo rozkręcali się jedząc wspólnie ramen? Miejsce fajne na takie spotkania, jednak na mój następny ramen wybiorę się gdzieś indziej.