Od tego tragicznego wydarzenia minęły już 43 lata, a pamięć o nim jest wciąż żywa w pamięci starszych szczecinian. 27 kwietnia 1981 roku słynny w czasach PRL kombinat gastronomiczno-rozrywkowy „Kaskada”, zwany przez mieszkańców „Kaśką”, przestał istnieć w wyniku pożaru. Życie straciło wtedy 14 osób.
Był poniedziałek, 27 kwietnia 1981 roku, wczesne godziny poranne. „Kaskada”, znany w całym bloku wschodnim kombinat gastronomiczno-rozrywkowy, a także ówczesne centrum ówczesnego świata towarzyskiego, powoli budził się do życia. Dzień wcześniej w jej murach bawiło się ponad 600 osób, których obsługiwał 200-osobowy personel.
Włodzimierz Malasiewicz, będący wówczas dyrektorem kombinatu, zwykł był sprawdzać cały lokal po skończonym dniu pracy, a kończył się nad ranem.
– Obszedłem wszystkie sale, sprawdziłem czy jakieś niedopałki nie leżały, czy nie jest brudno. Po tej dogłębnej kontroli wyszedłem za kwadrans piąta i wróciłem do domu – wspominał po latach w jednym z odcinków „Czarnego serialu”.
Jako jeden z najlepszych lokali na Wybrzeżu już około południa miał wydać pierwsze posiłki, dlatego zjawiło się w niej 21 osób. Wśród nich była spora grupa uczniów Zasadniczej Szkoły Gastronomicznej, mających tego dnia odbywać swoje praktyki, a możność odbywania ich w „Kaskadzie” była szczytem marzeń. Pozostała dwudziestka nie zjawiła się na miejscu o czasie. Jak się później okazało, na własne szczęście…
Tuż przed godziną ósmą rano, w znajdującej się na parterze sali „Kapitańskiej”, wybuchł pożar, który z prędkością światła rozprzestrzenił się na resztę budynku. Do godziny 8:15 w płomieniach stanęły wszystkie cztery kondygnacje. Uciec udało się tylko pięciu osobom przebywającym w piwnicach i na parterze, uczniowi, którego pożar zaskoczył na schodach, oraz 19-letniej Alicji Ignacik, której udało się wydostać przez okno na zewnętrzny parapet, skąd następnie została zabrana przez przejeżdżający obok przypadkiem podnośnik. Po latach tak wspominała te traumatyczne chwile:
– Będąc w panice myślałam, co zrobić, by się jakkolwiek schronić. Po chwili stwierdziłam, że to jest absolutnie niemożliwe, ponieważ ogień był wszędzie, w każdym pomieszczeniu. Zaczęłam się dusić i postanowiłam wybić nogą okno, aby zasygnalizować, że potrzebuję pomocy. Przeszłam przez nie ostatkiem sił, znalazłam się na parapecie i zobaczyłam, że wokół mnie jest bardzo dużo ludzi. Miałam wtedy 19 lat, całe życie było przede mną, chciałam jeszcze trochę pożyć. Zaczęłam się modlić do Matki Boskiej, abym więcej się nie buntowała i żeby darowała mi życie. Aż nagle, po chwili, ktoś przyjechał z dużym podnośnikiem i zaczęli jechać po mnie ku górze. Jednak ten kosz sięgał poniżej parapetu, na którym stałam, więc znajdujący się na nim mężczyzna chwycił mnie za rękę i w ten sposób uszłam z życiem – mówiła Alicja Ignacik, po mężu Rudawska.
Panu Dariuszowi Mięsowskiemu też udało się przechytrzyć śmierć.
– Dym był tak gryzący, że nie mogłem otworzyć oczu. Dlatego po omacku, trzymając za poręcz, biegłem na dół, aby jakkolwiek się wydostać ze środka. Przez to minąłem wyjście i wbiegłem do piwnicy. Myślałem, że to już jest koniec, brakowało mi powietrza i nie sądziłem, że uda mi się wydostać. Ostatkiem sił znów złapałem za poręcz i z zamkniętymi oczami wydostałem się z „Kaskady” – wspominał pan Dariusz Mięsowski, jeden z praktykantów, którym udało się ujść z życiem.
Pozostałe 14 osób – 8 pracownic kombinatu, 4 uczennice i 2 uczniów III klasy Zasadniczej Szkoły Gastronomicznej (obecnie Zespół Szkół Nr 6 im. Mikołaja Reja), przebywające w położonej na trzecim piętrze sali „Pokusa” – znalazło się w śmiertelnym uścisku fosgenu, wydzielanego przez wykonane z tworzyw sztucznych ozdoby.
Pożar gaszono niemal cały dzień
Strażacy otrzymali pierwsze zgłoszenie krótko po 8:00, by w iście ekspresowym tempie, w ilości trzech zastępów, znaleźć się na miejscu pożaru. Równie szybko zjawili się gapie, dyrektor Malasiewicz i pierwsi reporterzy. Wśród nich był wieloletni fotoreporter Centralnej Agencji Fotograficznej, Jerzy Undro.
– Około ósmej rano jechałem z dziećmi, jednocześnie do przedszkola, do szkoły i do redakcji. Stojąc u wylotu Jedności Narodowej [aleja Papieża Jana Pawła II – przyp. aut], zauważyłem kątem oka, że z budynku „Kaskady”, od strony ulicy Obrońców Stalingradu [Edmunda Bałuki – przyp. aut.], wylatuje pierwsza szyba na parterze. Tam były grube, ciemne zasłony i po nich zaczął się tlić spory ogień – wspominał Undro.
Pożar był tak intensywny, że topiły się ustawione w niewielkiej odległości znaki drogowe, samochody i okoliczne drzewa. Do tego wybijały się szyby w oknach sąsiednich budynków, nadpalały się firanki i zasłony, a ogień nadpalał lakier na wozach strażackich.
– W mieszkaniu zrobiło się gorąco, topiły się nylonowe firanki i karnisze, szyby popękane. Panowała atmosfera przerażenia i strachu – mówiła twórcom „Czarnego serialu” pani Helena Weber, która mieszkała w przyległej kamienicy przy dzisiejszej ulicy Bałuki.
Temperatura wokół miejsca pożaru była wysoka do tego stopnia, że strażacy nie byli w stanie podjechać wystarczająco blisko i rozpocząć akcję gaszenia. Dlatego w pierwszej kolejności skupili się na zabezpieczaniu pobliskich domów mieszkalnych i budynków użyteczności publicznej, wśród których były znane z wyrobów dżinsopodobnych Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Odra”, a potem ubrano strażaków tak, aby bez problemu można było zacząć gasić ogień.
– Nas, strażaków, przerażała nasza niemoc. W momencie, kiedy można zobaczyć zdjęcia z tamtej akcji i uświadomić sobie skalę tego pożaru, zastanawiam się, jak te nasze działka strażackie wyglądały przy tym ogniu, one przypominały strumyczki – wspominał Mariusz Godlewski, jeden ze strażaków uczestniczących w akcji.
O godzinie 8:29 pogotowie energetyczne otrzymało informację o konieczności odcięcia dopływu prądu. Podobny komunikat otrzymało za dziesięć dziewiąta pogotowie gazowe. Około 9:40 strażacy zaczęli wydobywać pierwsze zwęglone ciała, pozostałe z nich odnajdywano do późnych godzin wieczornych.
Pożar ugaszono krótko przed godziną 19:00. „Kaskada” spłonęła doszczętnie, a przez kolejne dni szczecinianie składali u jej stóp kwiaty i znicze. Spalony szkielet budynku straszył mieszkańców aż do wiosny 1982 roku. Śmiertelny żywioł pozbawił życia czternastu osobom – uczniom-praktykantom i pracownikom kombinatu. Upamiętnia ich tablica pamiątkowa, którą można zobaczyć przy wejściu do wybudowanego w trzydzieści lat później centrum handlowego o tej samej nazwie, znajdującego się od strony ulicy Bałuki.
Gniazdko winne tragedii
Niedługo po tragedii powołano specjalną komisję, mającą na celu zbadanie przyczyn katastrofy. W jej skład weszli ówczesny prezydent Szczecina, Jan Stopyra (przewodniczył pracom tego gremium), prokurator, komendant miejski Milicji Obywatelskiej, komendant rejonowy Straży Pożarnej oraz przedstawiciele Politechniki Szczecińskiej, Wojewódzkiej Spółdzielni Spożywców „Społem” i Okręgowych Zakładów Gazownictwa. Osobne śledztwo wszczęła Służba Bezpieczeństwa.
Jeszcze przed rozpoczęciem prac komisji strażacy ocenili stan techniczny instalacji elektrycznej, jaka znajdowała się w „Kaskadzie”, jako zły – niezabezpieczone przewody, często łączone „na skrętkę”, leżały bezpośrednio w sąsiedztwie łatwopalnych elementów wystroju, za okładzinami oraz pod dywanami. Generalnie większość elementów stanowiących wystrój wnętrz lokalu wykonana była z łatwopalnych materiałów (np. ze stylonu, drewna, tkanin, płyt pilśniowych i polistyrenu) lub materiałów nasączonych takimi środkami (np. łatwopalnymi lakierami), co wpłynęło na błyskawiczne rozprzestrzenienie się ognia. Wpływ na szybki rozwój pożaru miała również przeróbka, jakiej dokonano podczas jednego z remontów budynku – w stropie nad kręgiem tanecznym w sali „Kapitańskiej” wykuto dziesięciometrowy otwór, którego obecność spowodowała powstanie efektu kominowego.
Komisja stwierdziła, że przyczyną pożaru było zwarcie w gnieździe elektrycznym w sali „Kapitańskiej”, do którego przed godziną ósmą sprzątaczka podłączyła odkurzacz. Gniazdko to znajdowało się w otworze wyciętym w płycie z tworzywa, w bezpośrednim kontakcie z tkaniną osłonową. Z kolei do śmierci osób przebywających w lokalu przyczynił się fosgen – silnie trujący gaz, który powstał podczas spalania pianki poliuretanowej, jaką wypełnione były meble w „Kaskadzie”. Według komisji gaz zabił wszystkie ofiary w ciągu zaledwie sześciu sekund.
Aktem oskarżenia objęto trzy osoby, w tym dyrektora „Kaskady”, którego oskarżono o „zaniedbanie obowiązków zapewnienia warunków ochrony przeciwpożarowej w zakresie bezpieczeństwa osób i mienia”. Zapadły kilkuletnie wyroki, które zostały złagodzone przez sąd II instancji i ostatecznie umorzone na mocy amnestii z 21 lipca 1984 roku, zarządzonej przez Radę Państwa na okoliczność 40-lecia Polski Ludowej.
Życie przed, i po życiu
Kombinat gastronomiczno-rozrywkowy „Kaskada” znajdował się w tym samym miejscu, gdzie w latach 1929-1945 był usytuowany ekskluzywny lokal „Haus Ponath” o podobnym przeznaczeniu. Powstał on z inicjatywy Ottona Ponatha, w wyniku rozbudowy XIX-wiecznej kamienicy. Kompleks słynął z wysokiej jakości usług i nowoczesności. Na parterze znajdowała się kawiarnia i sala tańca, na pierwszym piętrze restauracja, a dalej pokój gier i zabaw, sala bilardowa, kabaret, latem przed budynkiem był też czynny ogródek.
Budynek przetrwał II wojnę światową niemal nietknięty, alianckie naloty z lata 1944 roku dotknęły go w niewielkim stopniu. Przez pierwsze lata po wojnie często zmieniał swoje przeznaczenie – najpierw, w latach 1945-47, mieściła się w nim kawiarnia i restauracja o wdzięcznej nazwie „Baltic Palace”, natomiast pomiędzy 1948 a 1957 rokiem można było zrobić zakupy w Powszechnym Domu Towarowym, a także skorzystać z usług kawiarni i restauracji.
To właśnie po Październiku 1956 roku „Kaskada” stała się kombinatem gastronomiczno-rozrywkowym, a swój najbardziej znany kształt przybrał dzięki kompleksowej przebudowie i modernizacji z początku lat sześćdziesiątych.
Lokal uchodził za najbardziej ekskluzywny kompleks gastronomiczno-rozrywkowy w tej części Polski. Na parterze „Kaskady” znajdowała się luksusowa restauracja „Kapitańska” z wykwintnymi daniami. Na pierwszym i drugim piętrze mieściły się restauracje „Rondo” i „Słowiańska”, o niższych cenach. Trzecie piętro zajmowała kawiarnia „Pokusa”. Chlubą kombinatu była nie tylko znakomita kuchnia i doborowy personel, ale również dancing, cocktail-bar i sala bilardowa. To właśnie tutaj bawili się i występowali m.in. Czesław Niemen, Helena Vondráčková, Anna Jantar, Farida, Irena Jarocka, Anna German, Ada Rusowicz, Halina Frąckowiak, Stenia Kozłowska, Ałła Pugaczowa, Wojciech Młynarski, Jerzy Połomski, Skaldowie, Filipinki, a także artyści z Niemiec, Czech, Danii, Bułgarii, Węgier, Hiszpanii, a nawet z USA.
Po pożarze w miejscu dawnego kombinatu powstały tzw. „dachy Paryża” – kompleks parterowych pawilonów handlowo-usługowych, wśród których poczesne miejsce dla stałych bywalców stanowiła mała gastronomia z piwem. Miejsce to nie cieszyło się dobrą sławą ze względu na wątpliwe towarzystwo i obskurny wygląd. W końcu i one, wraz z „Odrą” i „Pleciugą” ustąpiły miejsca jednemu z najpopularniejszych centrów handlowych w stolicy Pomorza Zachodniego, otwartemu 28 września 2011 roku.
Źródła:
„Czarny serial”, odcinek 5 pt. „Kaskada”, scenariusz i realizacja: Tomasz Orlicz, Telewizja Polska, 2000.
Jarosław Reszka: „Cześć, giniemy! Największe katastrofy w powojennej Polsce”. Warszawa: Wydawnictwo PAP, 2001.