Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości, a gdzie zjeść obiad z rodziną. Miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczecinerów. Im ich więcej – tym bardziej warto.
Bardzo ciekawe miejsce. Latem ogródek. Na parterze barowo. Na pierwszym piętrze bardziej wykwintnie. A wyżej apartamenty. Widok na stary ratusz i rynek – zamówicie stolik przy oknie jeśli będzie wolny. I tylko to masło…
„Plenty” kusiły mnie od dawna. Wiele słyszałem o tej kuchni. Raz kiedyś, letnią porą byłem nawet w ich ogródku, na kultowym w Szczecinie wyborze śledzi z „Kolekcji Śledziożerców” autorstwa Pana Bolesława Sobolewskiego (kiedyś Na Kuńcu Korytarza, a obecnie rezydenta w „Plentach”) obowiązkowo z jego „chrzanówką”, ale dość wspomnień.
Skoro nadarzyła się okazja, aby zjeść nieco bardziej oficjalny, rodzinny obiad wybrałem „Plenty”. Restauracja mieści się w wąskiej kamienicy przy Rynku Siennym pod nr 1. Wchodzicie przez mniej oficjalną, barową część. Schodami na pierwsze piętro, gdzie znajduje się główna sala. Pięć/sześć nakrytych białymi obrusami stołów. Półka z wyborem win. Mimo że jest wykwintnie i restauracyjnie, poczujecie się dobrze, po domowemu. Zadba o to obsługa. W tym lokalu bardzo profesjonalna, ale do tego jeszcze wrócimy.
Zgodnie z rezerwacją, dostaliśmy stolik przy oknie: z widokiem na rynek, stary ratusz, nowy hotel, na kręcących się po wybrukowanym placu ludzi, robotników szykujących do sezonu podesty letnich ogródków. Szybko zjawia się obsługująca nas uśmiechnięta Pani kelnerka. Podaje karty i zgodnie ze standardem dobrych restauracji – menu sezonowe. Tej wiosny „Plenty” serwują sezonowo przystawki do wyboru: Paprykarz szczeciński z dorsza za 29 zł oraz Galaretkę z perliczki za 24 zł. Są też zupy: Krem z białych warzyw z truflową oliwą i prażonymi ziarnami (32 zł); Krem z czerwonej kapusty z prażonymi ziarnami (35 zł) i Zupa rybna z dorszem, warzywami, szpinakiem i koprem za 42 zł. Danie główne tego sezonu to Polędwica z dorsza, ogony rakowe, borowiki podawane z puree pietruszkowym, całość tej uczty za 95 zł.
My mixujemy. Przystawki z menu sezonowego. Główne i desery (bo mają też desery!) bierzemy z karty. Na start napoje: piwo, czeski Primator „bezalko” dla kierowcy, alkoholowe dla gości (0,5 litra za 19 zł) i biały, nowozelandzki Sauvignon Blanc Wild Rock, delikatne i świeże – kieliszek za 38 zł. Już jest dobrze! Do tego wspomniany widok, lekki zmierzch nad rynkiem, zapełniająca się gośćmi restauracja (jest środek tygodnia!), gwar, uwijający się elokwentni Pan kelner i Pani kelnerka…
Szum windy. Tak, w „Plentach” mają windę, którą dania prosto z kuchni dostarczane są na pierwsze, restauracyjne piętro. Tylko kelnerzy muszą biegać góra – dół, dół – góra z zamówieniami i przyrządzaniem napojów. Na szczęście dla nich nie muszą tego wszystkiego wnosić. Szum windy sygnalizuje zaś, że zamówione przez Was jedzenie pojawi się lada chwila na stole.
Przed nami lądują: Paprykarz; Galareta z perliczki na start. Dla mnie jako danie główne (gdyż zamierzam zjeść deser) Tatar z tuńczyka na awokado – z menu przystawkowego w cenie 55 zł i … nie mogłem się oprzeć – Matjas (w „Plentach” piszą przez „j”) z sałatką ziemniaczaną za 35 zł. Goście wybierają odpowiednio Polędwicę z dorsza na puree z groszku z sałatką z awokado (89 zł) oraz Halibuta po tajsku tj. z trawą cytrynową, na czarnym ryżu, z kolendrą (89 zł). Do tego powtórka Primatorów. Jemy, wymieniamy się smakami. Na pierwsze miejsce wysuwa się mój Tatar z tuńczyka, mięsista, czerwona, pokrojona w kostkę ryba przełamana zielonym kolorem i świeżym smakiem awokado z imbirem i nutą dobrej oliwy. Polecam. Do tego pieczywo – białe i ciemne kromki świeżego chleba. I tu, zgrzyt!!!
Nie może być tak. Nie powinno tak być! To nie na miejscu, aby w restauracji z takim menu, z taką obsługą, atmosferą i ewidentną ambicją na lekką wykwintność podawać jednorazowe masło w plastikowych pojemniczkach. Nie! Nie przystoi to nawet jeśli kuchnia prowadzi śniadania w hotelowym stylu, dla gości zajmujących położone na wyższych piętrach apartamenty. Nie. To musi się zmienić! … poza tym wszystko toczy się jak na dobry, rodzinny obiad przystało.
Drugie miejsce zajmuje Halibut po tajsku, miękki, delikatny, rozpływający się w ustach z lekką pikanterią, trochę jak indyjskie curry – kucharz się postarał. Dorsz też był dobry, choć przegrywał konkurencję z halibutem, może był troszkę, tyciuteńko przeciągnięty – ale może to już nasze czepianie się. Dobrze zrobiony dorsz zawsze jest pewniakiem w karcie dań i ten taki był. Pod koniec naszego rankingu lądują – co nie oznacza, że są to niedobre dania, w każdej chwili wróciłbym na takie przekąski – galaretka z perliczki z delikatnym drobiowym mięskiem, całość w smaku domowej kuchni oraz paprykarz, obowiązkowy w Szczecinie, choć ten w „Plentach” jak dla mnie jest nieco zbyt suchy i mało pikantny, ale za to z wyraźnie wyczuwalnym smakiem ryby co należy zaliczyć na plus. Próbowałem go przyprawiać, podostrzać ale to nie to, oryginalny delikatny smak zaproponowany przez kucharza okazywał się lepszy. Jak to mówią – nie można mieć wszystkiego. I tu pojawił się cesarz wśród dań tego wieczoru, czyli różowy, mięsisty Matjas na zwyczajnej, ale jak dobrej sałatce ziemniaczanej. Dla przypomnienia „matias to atlantycki śledź przed tarłem”, czyli nie wychudzony zalotami śledź, którego znamy ze sklepowych półek, ani nie jego tłustszy kolega sprzedawany jako a’la matias, lecz prawdziwy książę mórz północnych i Atlantyku.
Kończąc z poezją. Dla mnie ten Matjas z ziemniaczaną sałatką i świeżym chlebem wygrał. A drugie miejsce zajął deser. Sernik baskijski (32 zł) konkretny kawał lekko słonego, płynnego sernika, z czekoladowo-ciasteczkowym spodem i podpieczoną brązową górą, w sosie z truskawek. Pycha! Krem Brulee za 39 zł też mają dobry, lekki, waniliowy (tu z prawdziwą wanilią – było widać ziarenka). Całość dopełniły małe kawy Espresso za 15 zł sztuka. No i… rachunek za trzy osoby – cała ta uczta kosztowała nas 580 zł. Jak mawiają tanio nie było, ale za to było warto. W końcu raz się kończy 45 lat! Dziękujemy Pani kelnerce za refleks i 100 lat wypisane musem truskawkowym. Takie drobiazgi się liczą i powodują, że zapamiętujemy miejsca.
Podsumowując jedzenie mają w „Plentach” bardzo dobre. Choć chwilami nieco przekombinowane dania gryzą się tu z prostymi i genialnymi tak jak Matjas. Porcje w sam raz. Na wielki plus bezwzględnie zasługuje „Kolekcja Śledziożerców”, czyli oryginalny, tożsamościowy dla miasta zestaw śledzi. Jeśli chcecie zabrać gości na coś specjalnego w Szczecinie to będzie właśnie to – polecam. Dalej na plus zdecydowanie atmosfera i obsługa, na pewno jedna z najlepszych w Szczecinie.
Przy takim serwisie nawet rachunek mniej boli. Minus masło w plastiku. Niby drobiazg, lecz przy starannie prowadzonej restauracji, dobrym jedzeniu i świetnych kelnerach niedopuszczalny. „Plenty” były o włos od pierwszej w historii naszego cyklu oceny na cztery Szczecinery, ale za to masło niewybaczalne. Dlatego bardzo mocne trzy i pół, ale i tak będę wracał.