W weekend na scenę Opery na Zamku w Szczecinie wraca zachwycającą operą Giacoma Pucciniego „Madama Butterfly” w reżyserii Pii Partum, pod batutą Vladimira Kiradjieva. To jedna z najsłynniejszych oper świata. Zobaczymy ją w sobotę 5 października i w niedzielę 6 października.
„Madama Butterfly” to jedno z najsławniejszych dzieł w repertuarze operowym. Wysmakowana brzmieniowo, multikolorowa partytura Giacoma Pucciniego opowiada dramatyczną historię związku japońskiej gejszy i porucznika amerykańskiej marynarki, a sposób jej oddziaływania podobny jest poetyce obrazu filmowego. Autorzy libretta nawiązali do kilku źródeł literackich: francuskiej powieści Pierre’a Lotiego Madame Chrysanthème, opowiadania Johna Luthera Longa „Madama Butterfly” i bazującego na nim dramatu Davida Belasco pod tym samym tytułem.
Choć główna postać opery Cio-Cio-San swój przydomek zawdzięcza rodowemu herbowi wyrzeźbionemu w kształcie motyla, to można doszukać się w nim głębszej symboliki. Motyl symbolizuje przecież zarówno piękno, jak i kruchość życia. Chryzantema to zarówno kwiat szczęścia, jak i żałoby. Butterfly składa się więc z paradoksów – żyje, by kochać, ale jednocześnie kocha, by umrzeć. Cio-Cio-San uniesiona uczuciem porzuca religię przodków, gorączkowo szukając nowej tożsamości. Uciekając od przeszłości, nie odnajduje jednak przyszłości. Jej świat rozpada się na naszych oczach w drobny pył, a samobójczy gest ma charakter rytualnego obrzędu. Pomimo premierowej klęski „Madama Butterfly” szybko osiągnęła sławę, by z czasem – razem z „Traviatą” i „Carmen” – stworzyć triadę najpopularniejszych oper świata.
– Zasadniczym punktem w moim odczytaniu tej opery jest to, że słowo „butterfly” interpretuję jako „ćmę” – mówi Pia Partum, reżyser spektaklu, który będziemy mogli obejrzeć na deskach Opery na Zamku w Szczecinie. – Główna bohaterka jest ćmą, osobą, która ma w sobie zakodowany pęd ku samozagładzie. Jej wybory życiowe prowadzą do samounicestwienia. Brnie w sytuacje, które ją po prostu niszczą. To kobieta, która zakochuje się w sposób straceńczy, z góry skazany na klęskę. Jest w tym pewna gra ze swoim jestestwem, swoimi uczuciami, swoim życiem. To jest dla mnie w tej operze ciekawe, a nie problem kulturowy, czy małżeństwa biednych Japonek z Amerykanami. Historia kobiety, która zakochuje się w niewłaściwym człowieku, czeka, tęskni, wręcz wariuje, jest dla mnie absolutnie ponadczasowa. Takich opowieści mamy mnóstwo wokół nas. Butterfly to ćma – nie motylek. Pędzi ku światłu jak kamikadze. Popełnia samobójstwo – to dowód na chęć samozagłady – z dumą, nie zważając na okoliczności, na dziecko. Jest jak postać szekspirowska, jak Lady Makbet. Ta opera to melodramat, coś, czego współczesny człowiek się boi, czyli sentymentalności, uczuciowości, wzruszeń. A tą operą się wzruszamy aż do płaczu. I to jest w niej piękne – tłumaczy.
„Madama Butterfly” będzie można obejrzeć w najbliższy weekend: 5 października (sobota) o godz. 19.00 oraz 6 października (niedziela) godz. 18.00