– Siedzi we mnie dusza osoby, która lubi działać. Jak spojrzysz na to co robię, czyli działalności Szczecińskiej Bezy i „sociali”, człowiek zaczyna interesować się wieloma rzeczami – mówi Hania Beza. Ale tą, od której bije mi mocniej serce, jest właśnie świat social mediów. Prowadzenie Instagrama, robienie Tik-Toków, zdjęć, wymyślanie pomysłów co można ciekawego zrobić z bezą. To jest całe moje życie, które kocham.
Po intensywnym remoncie, wczoraj Szczecińska Beza wróciła w nowej, powiększonej odsłonie. Hania Beza, osobowości szczecińskiego świata cukierniczego, opowiada o swojej przygodzie z bezą, działalności w „socialach” i dalszych planach, którymi będzie nas zaskakiwać.
Widząc twoje „sociale”, nie ukrywam, że dużo osób może pozazdrościć.
– To była długa droga. Ja mam teraz 31 lat, zaraz 32. Życie za szybko płynie… Mniejsza, już od liceum, prowadziłam sobie bloga „Always and forever hungry”, dla „wiecznie głodnych”, bo generalnie lubię jeść, niekoniecznie gotować (śmiech). Było w tym coś takiego, że wierzyłam w to, dlatego, że bardzo mocno chciałam działać w internecie i coś tam robić, ale szukałam dla siebie wyróżnika. A tym wyróżnikiem stała się dla mnie beza. Dlatego tak płynnie swojego bloga przekształciłam w „Hanie Bezę”. W pewnym momencie „Always and forever hungry” było znane z bez właśnie. Nawet gdy kończyliśmy już remont, znalazłam zdjęcie, zrobione polaroidem,, gdzie na początku, jak wystawiałam na Szczecińskim Bazarze Smakoszy moje bezy, a nie miałam jeszcze lokalu, to właśnie widniało logo mojego bloga. Ale beza tak mocno się wcisnęła w głowy ludzi, że każdy jak zapisywał mój numer, zapisywał go „Hania Beza”.
Czyli blog „Always and forever hungry” można nazwać twoim początkiem w branży. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z tym lokalem, z otwarciem swojego punktu?
– Z lokalem zaczęłam przygodę prawię pięć lat temu, a można nawet powiedzieć, że i sześć, bo rok zajęło mi otwarcie. Musiałam znaleźć taki z przedwojenną witryną.
Witryna była” must have”em?
– Tak. Musiała być przedwojenna witryna i już. No i oczywiście w kamienicy, bo bardzo mi się ten klimat podoba. Nigdy nie chciałam mieć różowej cukierni. Chciałam mieć właśnie w takim starym klimacie, takim trochę „przedwojennej kawiarni” warszawskiej, czy bardziej szczecińskiej. Uważam, że na tyle te bezy są różowe, słodkie i cukierkowe, że potrzebują bardziej stonowanego tła. Więc te parę lat temu, gdy myślałam o lokalu, byłam w takim punkcie swojego życia, że dużo ludzi kojarzyło mnie i moje bezy. Miałam dwa wyjścia: spróbować czegoś innego, albo wejść w to na poważnie. Już wtedy miałam klientów, przez początki na jarmarku. Jednak wydawały mi się mało profesjonalne i mało wystarczające. Po prostu potrzebowałam przestrzeni, żeby oddzielić życie prywatne od pracy. Oczywiście się nie udało (śmiech).
Wyprzedziłaś trochę moje pytanie, bo czy oddając się w stu procentach swojej pracy, dajesz radę pogodzić to z życiem prywatnym? Działalność, Instagrama…
– Uważam, że jeśli ktoś prowadzi swoją działalność, takiej granicy nie ma. Inaczej, na przykład jak ktoś jest na etacie, idzie do pracy i wraca, gdzieś jest ten podział. A prowadząc swoją działalność, prowadząc swoje „sociale”, nie mam tej granicy. Żyjesz tym. Powiem Ci szczerze, że ostatnio zastanowiłam się nad tym i 90 procent mojego życia, moich myśli, dotyczy właśnie pracy. Może gdybym miała dziecko, to by mi trochę pomogło się oderwać. Bo jednak jak masz coś, co odciąga cię od pracy i musisz podzielić jakoś czas, odrywasz wtedy od tego głowę. A moje życie to 90 procent pracy i 10 procent to życie prywatne. Tak mi się wydaję, jakbym miała to tak podzielić. Ale to dlatego, że dużo osób, które prowadzi działalność tak ma.
To będzie trochę trywialne pytanie, ale muszę. Mimo rozgłosu, który się wokół Ciebie dzieje, twojego biznesu, twojej marki, czy Hania Beza jesteś szczęśliwa?
– Nie mam prawa być nieszczęśliwa. Choć jestem trochę w szoku, to jest niesamowite i cudowne. I nie wiem, czy mam jakieś szczęście do ludzi, do klientów, pracowników, wszystkich wokoło, czy dlatego że Szczecin ma takich fajnych ludzi, po prostu nie mam prawa być nieszczęśliwa. Powiem ci szczerze, że na każdym poziomie życia jestem ogromną szczęściarą.
Nie powiem, skąd, ale usłyszałem, że docelowo twoje bezy Haniu, mają być kolejną ikoną jak pasztecik szczeciński czy paprykarz. Myślałaś o bezie w tych kategoriach?
– Od zawsze to było moją misją, i zawsze chciałam to zrobić, bo bardzo kocham Szczecin i jestem rodowitą szczecinianką. Urodziłam się tutaj i jak w 2012 roku zaczynałam studia, wszystko się tu tak jakby rozwijało. Uważam, że tamte lata były przełomowe dla miasta, ale dużo ludzi nie było tego zdania. Ja zawsze mówiłam, że Szczecin jest super, co wy gadacie i tak dalej. Jestem więc taką lokalną patriotką, chociaż wiadomo czasami to miasto może męczyć. Zawsze mi się marzyło, żeby szczecińska beza była taką ikoną. Oczywiście bądźmy szczerzy, nie chcę mówić, że beza stanie koło pasztecika. Ale bardzo nad tym pracuję, i jest to moje marzenie. Wydaje mi się, że ta szczecińskość wybrzmiewa bardzo mocno u mnie. Dużo ludzi z drugiego końca Polski na przykład pisze, że nie miało pomysłu, żeby wpaść do Szczecina, ale jestem osobą, która ich do tego namówiła. To jest dla mnie największy komplement i o to mi właśnie chodzi.
Więc właśnie, bazujesz bardziej na klientach stałych, zaprzyjaźnionych, czy na takich trochę „zagubionych wędrowcach”, którzy przechodząc, zajrzą przez szybkę wystawy i wejdą do środka?
– W Szczecinie nie ma klientów wędrowców. My nie jesteśmy miastem turystycznym, choć bardzo chciałabym to zmienić. Dokładam do tego jakąś turbo malutką cegiełkę. To się powieli zmienia, coraz więcej osób chce przyjeżdżać do nas. Czy nawet jadąc gdzieś do Berlina albo nad morze, po prostu na chwilę wpadnie. A ja też nie jestem na szlaku, że tak powiem. Działam sobie na uboczu i to jest trudne miejsce. Do mnie nie przychodzą ludzie z zewnątrz, z ulicy. Nasi klienci to ludzie, którzy znają Szczecińską Bezę, znają moje „sociale”. Choć moim marzeniem jest też mieć takich klientów wędrowców, ale nie oszukujmy się, to nie to miasto. Gdybym działała gdzieś we Wrocławiu czy Krakowie, to na pewno miałabym inne szanse.
Nie miałaś takiej myśli przez chwilę, że niedaleko mamy Berlin. A z Polskich miast Wrocław czy Poznań i tam lepiej by nie było otworzyć biznesu? Pewniej? Chyba naprawdę kochasz Szczecin.
– Bardzo kocham Szczecin. Tylko też nigdy nie uważałam się za bizneswoman. Generalnie nie skalowałam biznesu, nie przeliczałam biznesplanu ani ile z tego zarabiam. Żebyś mnie dobrze zrozumiał, pieniądze są drugorzędne. Dla mnie ważna jest ta cała otoczka, to jest dla mnie najważniejsze. To, że się z tego utrzymuje, że stało się to biznesem, przyszło przez przypadek gdzieś obok. Dlatego nigdy nie myślałam kategoriami, czy jak otworzę cukiernię w Poznaniu, to będzie ona bardziej dochodowa czy coś. Czasem ludzie mówią, że tyle rzeczy zrobiłam i czas na kolejny krok, że nie może być stagnacji i trzeba ruszyć z kolejnymi lokalami. Czy mi na tym zależy? Nie wiem, zobaczymy, co życie pokaże, ale moim priorytetem nie jest zarabianie milionów. Nie o to mi chodzi.
W twojej cukierni czuć taki rodzaj pozytywnej energii. Czy wybór tego miejsca jest dziełem przypadku? Jesteś z niego zadowolona?
– Bardzo kocham to miejsce, te lokale. Na początku je wynajmowałam, z czasem udało mi się je odkupić, jednocześnie odkryć to co jest w nich najpiękniejsze. Choć nie ukrywam, że lokale w centrum też są niczego sobie, więc wzięłabym z ucałowaniem ręki (śmiech). Ale oczywiście żartuje. Włożyłam w to miejsce masę pracy, po to, żeby było tu czuć charakter moich bez. Mojej pracy.
Przyznam szczerze, że byłem tu u Ciebie dawno, więc trochę zapomniałem, jak to u ciebie było. Co się pozmieniało?
– Zmieniła się głównie kuchnia. Przedtem była bardzo malutka, więc mieliśmy problemy z wyrabianiem się. Więc musieliśmy zrobić ten remont, żeby powiększyć naszą pracownię. To był cel numer jeden. Reszta nie była aż taka istotna, jak wspomniana kuchnia. Co się zmieniło? Generalnie nie zmieniło się to, że głównym produktem jest beza. Nie ma tutaj kawy na przykład. To właśnie beza ma wybrzmiewać, a przez to, że mamy większą pracownię, możemy bardziej się tą bezą pobawić, coś wymyślać, robić nowe pomysły, wprowadzać coś. Mała kuchnia ogranicza masę możliwości, a teraz będziemy mieć ich więcej. To się na pewno zmieniło.
Czy to jest tak, że rozciągasz się rano i wpadasz na pomysł nowej bezy? Czy są owocem planowania, eksperymentowania i tak dalej?
– Cóż, to przez przypadek wychodzi. Jakoś nigdy nie planuje. Zasłyszę jakiś pomysł, coś ktoś ciekawego powie, czasami się zastanowię, a czasami zobaczę jakiś owoc w sklepie. Mam też tak, że wychodzę sobie na spacery z psem po lesie, i coś mi wpadnie do głowy. Generalnie zazdroszczę miłośnikom-cukiernikom. Jest taki Veni Andro, z Poznania. Robi przepyszne makaroniki, widać to na jego Instagramie. On jest takim zapalonym miłośnikiem cukiernictwa. Jeździ na szkolenia, robi przepyszne rzeczy. Beza u mnie nie jest przypadkiem, bo równie jara mnie ten świat internetu. Zawsze mnie cieszy, jak wpadnę na nowy pomysł, wymyślę coś nowego. Równie ważną frajdą są te moje „sociale”, którymi się bawię, i też dostarczają mi radochy. Budowanie marki, wymyślanie kolejnych rzeczy, ten kontent. Dlatego cieszę się z nowej kuchni, zaufanych ludzi do pomocy, którzy świetnie pracują i mogę trochę odetchnąć. Wiadomo, że tego nigdy nie zostawię, bo takie miejsca trzeba zawsze pilnować i doglądać. Nawet jak w tamtym roku udało mi się wyjechać na miesiąc ze Szczecina, a to był mój najdłuższy wyjazd z tego miasta, cały czas myślami byłam tutaj. Byłam w Grecji, ktoś by mógł pomyśleć, ale super teraz sobie wypocznie na wakacjach. Ale to tak nie jest. Każdego dnia byłam tutaj głową, a ciałem w tej Grecji. Nie ma tutaj stop, trzeba to kontrolować. Ale kolejnym moim etapem, będzie rozbudowanie „Hani Bezy”, niekoniecznie już tak związanej ze Szczecińską Bezą. Bo oczywiście, tu jest mój lokal. Ale Hania Beza, to nie jest tylko beza, miejsce, miasto. W tym sensie Hania będzie chciała też pójść dalej. Na razie nie chcę jeszcze mówić szczegółów, ale to ma być mój słodki kontent.
Jakbyś mogła dać taką radę dla kogoś, kto zaczyna swoją przygodę z „socialami”, z budowaniem marki osobistej, jakby ona brzmiała?
– Jeśli chodzi o markę osobistą, ważne, żeby być szczerym. Trzeba być sobą i nie udawać. Jeśli ktoś robi na Instagramie „rolki”, a nie lubi występować przed kamerą i tego nie chce, to trzeba przystanąć i znaleźć dla siebie inny sposób. Na przykład, gdy ktoś mi mówi, o masz super, bo nie boisz się występować przed kamerą. Mówię wtedy, że ja się nie boję, bo ja to kocham. Uważam, że jak masz taki charakter i jest ci z tym dobrze to spoko, ale jeżeli ktoś tego nie ma, nie lubi kamer, woli robić to inaczej, to musisz znaleźć swój sposób. Trzeba być w tym prawdziwym, a to jest ważne i trudne jednocześnie. Lubię, jak ludzie mówią, że jak widzą mnie w Internecie, to jestem też taka na żywo. Bo wiesz, nie umiałabym udawać.