Od tych tragicznych dni mija już 27 lat. W lipcu 1997 roku woda w Odrze wylała na tyle, że pozbawiła dorobku życia wielu mieszkańcom południowej Polski. Było bardzo blisko, aby „powódź tysiąclecia” nawiedziła również Szczecin, ale na nasze szczęście nie podzieliliśmy losu Wrocławia.
Ale po kolei – zanim nadeszła wielka woda, cały kraj żył dwoma istotnymi wydarzeniami. Pierwszym z nich była czerwcowa pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Ojciec Święty, darzony przez rodaków ogromnym kultem i czcią, odwiedził tradycyjnie Warszawę, ukochane Kraków i Zakopane, a także Wrocław, Legnicę, Gorzów Wielkopolski, Gniezno, Poznań, Kalisz, Częstochowę, Ludźmierz, Duklę i Krosno. W jej trakcie kanonizowano królową Jadwigę Andegaweńską i Jana z Dukli oraz beatyfikowano matkę Bernardynę Jabłońską i matkę Marię Karłowską.
Innym istotnym wydarzeniem była wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona w Warszawie. Podczas pamiętnego przemówienia na placu Zamkowym w Warszawie zaprosił on Polskę do NATO, a słuchali go nie tylko warszawiacy, ale również przedstawiciele władz państwowych, ze szczególnym uwzględnieniem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Natomiast w Szczecinie rozpoczynał się komunikacyjny armagedon w centrum – do pierwszej w swojej historii generalnej przebudowy szła ulica Wyszyńskiego, mocno już nadszarpnięta zębem czasu. Cały ruch w stronę Prawobrzeża przeniósł się na nie tak dawno ukończoną Trasę Zamkową oraz na ulice Dworcową, Nową i Nabrzeże Wieleckie, skąd można było bez problemu wbić się na most Długi.
Tymczasem na przełomie czerwca i lipca mieszkańcy południowej Polski z niepokojem patrzyli na prognozy pogody. Synoptycy przewidywali dwie następujące po sobie fale obfitych opadów deszczu, których źródłem była sytuacja meteorologiczna określana jako „Vb”. Podczas niej utworzył się nad północnymi Włochami niż wywołany napływem chłodnego powietrza z Europy Zachodniej. Niż ten przesuwał się na północny wschód, kierując się nad Bałkany. Układ ten wywołał napływ mas gorącego powietrza pochodzenia morskiego znad morza Czarnego i Śródziemnego na północ. Zetknięcie się ciepłego wilgotnego powietrza z chłodnym znad Bałtyku spowodowało obfite opady na granicy obu mas powietrza.
Nadchodzi najgorsze
Pierwszym objawem niepokojącej sytuacji były intensywne opady pomiędzy 4 a 8 lipca – na obszarze między Wrocławiem, Katowicami i Brnem zanotowano opady powyżej 200 mm, a na części ponad 300 mm; największe opady zanotowano na Pradziadzie – 455 mm i w Raciborzu – 244 mm. Na czeskiej stacji Lysá hora w Beskidach Morawsko–Śląskich spadło od rana 4 lipca do rana 9 lipca, 586 mm, z tego 510 mm w ciągu 72 godzin. W obszarze, na którym wystąpiła powódź (od Polski do Austrii) w ciągu kilku dni spadła miesięczna ilość opadów, a w górach nawet dwumiesięczna!
Opady w Sudetach Wschodnich oraz południowej części Śląska objęły dorzecze Odry i spowodowały, że już 6 lipca pierwsze wsie i miasteczka zostały zalane przez Nysę Kłodzką, Odrę, Prudnik i Złoty Potok. Pierwszymi zalanymi polskimi miastami były Prudnik i Głuchołazy, które dzień później odwiedził premier Włodzimierz Cimoszewicz. Ten sam później splunął w twarz wszystkim poszkodowanym mówiąc:
– To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna.
Efekt domina
W późniejszych dniach żywioł dotknął Kłodzko, Nysę, Opole (tam 10 lipca woda załała lwią część lewobrzeżnej części miasta), Racibórz i Rybnik, aż w końcu 12 lipca dotarła do Wrocławia. Mimo heroicznych i intensywnych przygotowań mieszkańców nie udało się powstrzymać wody, która zalała nie tylko centrum miasta i Ostrów Tumski, ale przede wszystkim peerelowskie osiedla zbudowane na terenach zalewowych: Kowale, Maślice, Księże Małe i Wielkie, Rakowiec, Widawę, Pracze Odrzańskie, a najdotkliwiej Kozanów (Tam woda sięgała miejscami pierwszego piętra). Ich losu nie podzieliły Sępolno i Biskupin.
Następnie Odra zalała część Głogowa oraz pobliskie miejscowości. Linia kolejowa na trasie Głogów–Wrocław była całkowicie zalana, tworząc miejscami kilkumetrowej głębokości kanał wodny. Pociągi na tej trasie były odwołane. Na terenie Ostrowa Tumskiego w Głogowie woda sięgała do 1,5 metra wysokości zalewając praktycznie całą wyspę i podtapiając most Tolerancji oraz most na Starej Odrze w Głogowie. Pobliskie miejscowości również ucierpiały m.in. Serby, Sobczyce, Kotla, Głogówko, Grodziec Mały. Wyjazd z Głogowa w kierunku Leszna i Poznania był praktycznie niemożliwy z powodu podtopienia mostu oraz drogi.
Druga fala opadów wystąpiła pomiędzy 18 a 22 lipca. Spowodowały one wezbrania jeszcze większe od tych z pierwszych dni miesiąca. Ocenia się, że przepływy maksymalne były w niektórych miejscach bliskie przepływom, jakie statystycznie mogą się zdarzyć z prawdopodobieństwem 0,1% (jest to tzw. woda tysiącletnia). Maksymalne dotychczas zanotowane poziomy wody zostały na górnej Odrze przekroczone na odcinku długości ponad 500 km, licząc od granicy państwa z Czechami. Na dolnym odcinku druga fala wywołała na przykład 27 lipca w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą wezbranie do poziomu 657 cm, o kilkadziesiąt centymetrów więcej niż fala pierwsza (17 lipca – 620 cm) i więcej od najwyższego tam zanotowanego do tej pory (w listopadzie 1930 roku – 635 cm).
Szok i niedowierzanie
Początkowo szczecinianie przypuszczali, że powódź ich nie dotyczy, że nawet nie zbliży się do granic naszego miasta. Jednak gdy przyszły pierwsze tragiczne informacje z Opola, wstrzymali oddech.
Szczeciński dodatek do „Gazety Wyborczej” z czwartku 10 lipca dawał czytelnikom do zrozumienia, że dotarcie wielkiej wody na Pomorze Zachodnie jest tylko kwestią czasu.
– Wysokiej, dwumetrowej fali możemy się spodziewać w okolicach Gozdowic na Międzyodrzu 19 lub 20 lipca. Jeśli w tym samym czasie będzie wiatr północny, wpychający wody Bałtyku do Zalewu, to w połączeniu z ewentualnymi opadami oznaczać to będzie zagrożenie dla około 90 miejscowości nad Odrą, brzegami Zalewu Szczecińskiego i jeziora Dąbie – bił na alarm na łamach „Gazety na Pomorzu” Zdzisław Gil, sekretarz Wojewódzkiego Komitetu Przeciwpowodziowego.
Według prognoz woda miała zalać drogę Ognica – Krajnik, a także zagrozić Wyspie Puckiej. Mieszkańców zagrożonych terenów miano natychmiast ewakuować, nawet przymusowo. Nie chciano wtedy powielać scenariusza ze Śląska, gdzie powodzianie pod żadnym pozorem nie chcieli opuszczać swoich domostw.
Prawdziwą gehennę przeżywały wtedy dzieci mieszkające na terenach zagrożonych powodzią, przebywające na koloniach nad morzem. Wielu z nich nie mogło dodzwonić się do bliskich, a najmłodsze z nich nawet płakały. Ich opiekunowie robili, co mogli, aby skontaktować się z rodzicami – zwracali się do nich poprzez prasę, aby dzwonili najczęściej, jak tylko są w stanie to robić.
Nie tylko Międzyodrze
Pierwsze przygotowania do nadchodzącego żywiołu rozpoczęły się na południu regionu już 15 lipca. W tym samym czasie Miejski Sztab Koordynacyjny, na którego czele stał ówczesny wiceprezydent Paweł Bartnik (dziś radny KO), pokazał mapę symulującą wariant zalania Szczecina.
Najbardziej optymistyczny wariant zakładał podwyższenie poziomu wody ponad stan alarmowy od 0,5 do jednego metra. Drugi z nich, pesymistyczny, do którego przygotowywały się władze Szczecina, przewidywał podniesienie poziomu wody od ponad jednego do dwóch metrów). Jednakże fachowe prognozy niczego takiego nie zakładały.
Według tego drugiego wariantu woda miała oszczędzić osiedla Bukowe, Majowe i Słoneczne, a także Śródmieście, Pogodno, Gumieńce, Świerczewo, Krzekowo, Bukowo, Warszewo i osiedla Zawadzkiego, Arkońskie i Książąt Pomorskich. Poza wyspami na Międzyodrzu żywioł miał się wedrzeć do starej części Dąbia, Zdrojów, Podjuch, Żydowiec (do skarpy kolejowej), części Pomorzan, Golęcina, Stołczyna i Niebuszewa.
– Jesteśmy przygotowani na ewakuację 2,5 tys. ludzi. Na wypadek gdyby fala powodziowa była większa, niż się zakłada, przyszła cofka z Bałtyku i zaczął padać deszcz. Ale nawet wtedy wody na zalanych ulicach nie będzie więcej niż 30-60 cm – mówił Paweł Bartnik, dziś radny KO, a wówczas wiceprezydent Szczecina.
Szok, strach, psychoza
Choć władze miasta starały się studzić nastroje, to szczecinianie natychmiast zaczęli szykować się na najgorsze. Wszystkie sklepy w mieście przeżywały prawdziwe oblężenie, ponieważ na gwałt zaczęto robić zapasy wszelkich produktów, przede wszystkim tych pierwszej potrzeby. Towarami szczególnie pożądanymi stały się świece i woda mineralna – tą ostatnią zaczęto sprzedawać również na ulicach centrum z większymi cenami, bo w obliczu wykupywania jej również dla powodzian z południowej części kraju, zaczęło jej brakować.
Mieszkańcy szczególnie zagrożonych terenów bili się na gwałt o worki z piaskiem, aby jakkolwiek zabezpieczyć swój dobytek przed zdradziecką wodą – sytuacja była tak dramatyczna, że dochodziło nawet do rękoczynów.
Wszystkie służby i zakłady działały na pełnych obrotach, aby zabezpieczyć swój dobytek – ZUK non-stop oczyszczał szamba, aby po zalaniu nie wylały z zawartością. Telekomunikacja Polska podjęła decyzję o ewakuacji central telefonicznych m.in. w Krajniku Dolnym, Gryfinie, Widuchowej, Piaskach, Pniewie, Cedyni i Radziszewie, a w Szczecinie – w Żydowcach, Podjuchach, Zdrojach i Dąbiu. Zakład Gazowniczy zdecydował się na niewyłączanie dopływu gazu nawet na terenach zalanych. Przedsiębiorstwa ulokowane na Międzyodrzu rozpoczęły energiczną ewakuację wszelkiego sprzętu i dokumentów. Natomiast Wiskord zdecydował się na udostępnianie kajaków z sekcji kajakowej własnego klubu sportowego.
Blady strach padł na szczecinian w dzień żałoby narodowej, czyli 18 lipca – w Gozdowicach woda przekroczyła stan alarmowy o 20 cm. Przyjścia fali kulminacyjnej do Szczecina spodziewano się sześć dni później.
Po uprzednim zgromadzeniu niezbędnych zapasów szczecinianie rzucili się na kalosze, środki czystości, pontony i kuchenki turystyczne. Przed sklepami obuwniczymi i drogeryjnymi gromadziły się tasiemcowe kolejki.
– Jak przyjdzie fala i naniesie różnego świństwa, to trzeba będzie posprzątać. A bez gumowców nie da rady – mówił reporterowi „Gazety na Pomorzu” jeden z mieszkańców Prawobrzeża.
Uratowało nas Międzyodrze
Przyszedł taki moment, kiedy odetchnęliśmy z ulgą – Niemcy zdecydowali się na otwarcie swoich polderów w okolicach Schwedt, które według szacunków miały przyjąć 70 mln metrów sześciennych wody. Międzyodrze miało przyjąć kolejne 50 mln.
Pierwsze zwiastuny fali powodziowej objawiły się szczecinianom 24 lipca – Odra przyniosła ze sobą zwały śmieci, a wraz z każdą godziną sytuacja stawała się coraz bardziej opanowana i spokojna. Było już jasne, że, kolokwialnie mówiąc, upiekło się Szczecinowi, czego potwierdzeniem było odwołanie alarmu powodziowego 30 lipca.
Ofiarne serca
Niemal od początku powodzi szczecinianie zaczęli gromadzić wszystkie niezbędne rzeczy, aby potem wysłać pomoc poszkodowanym na południu rodakom. Zbierano niemal wszystko – wodę, żywność, odzież, środki czystości, itp. Można było również dokonywać wpłat na specjalnie utworzone konta bankowe.
Symbolem ludzkiej solidarności i ofiarności stała się inicjatywa gwiazd polskiej piosenki, które razem z zespołem Hey nagrały specjalną wersję piosenki „Moja i twoja nadzieja”. Dochód ze sprzedaży płyty-cegiełki z tym utworem przekazano na pomoc powodzianom, a pod tym hasłem odbywały się w wielu miastach Polski specjalne koncerty charytatywne. O ile w Warszawie wystąpili m.in. Closterkeller z Anją Orthodox, Bolec, Atrakcyjny Kazimierz, Lady Pank, O.N.A., Perfect, Anna Maria Jopek, Kasia Nosowska, Urszula, Maryla Rodowicz i Czesław Niemen, to dla szczecińskiej publiczności zagrali m.in. Sklep z Ptasimi Piórami, Firebirds, Waterstone i After Blues z legendarną Mirą Kubasińską. Wśród kwestujących był też pochodzący ze Szczecina aktor Wojciech Wysocki – serialowy doktor Wezół z nakręconego dekadę później „Rancza”.
Szczególną troską objęliśmy wieś Wilkanów w Kotlinie Kłodzkiej – miasto podarowało 150 tysięcy złotych na jego odbudowę, a rozmiar pomocy zwiększył się dzięki wsparciu zachodniopomorskich firm i instytucji.