Miało być szybko i wygodnie, tymczasem zamiast 70 minut podróż lotnicza ze Szczecina do Krakowa trwała prawie 11 godzin. W tej historii jeden absurd goni drugi i pokazuje słabość polskich portów lotniczych.
W środę, 21 sierpnia mieli wystartować z Portu Lotniczego Szczecin-Goleniów i dolecieć do Krakowa. Pasażerowie wsiedli już do samolotu, po czym… zostali wyproszeni. „Obsługa kazała im wysiąść, a później na całą noc zostawiła w zamkniętym terminalu lotniska” – opisuje całą historię Gazeta Wyborcza.
Lot linii Ryanair zaplanowany był na godzinę 23:05, ale lot został opóźniony.
– Zamiast po godz. 23 mieliśmy wylecieć o godz. 0.50. Ludzie byli na to przygotowani. O wpół do pierwszej wsiedliśmy już nawet do samolotu, który został zamknięty, schody odjechały – opisuje Magdalena, rozmówczyni GW.
Jak się okazało, samolot nigdzie nie odleciał. Kiedy pasażerowie oczekiwali startu, nagle kapitan samolotu poinformował, że lotnisko w Krakowie… jest już zamknięte i nie obsługuje lotów. Dlatego też, samolot miał polecieć do Katowic. Ale i ten lot nie doszedł do skutku.
Rzecznik goleniowskiego lotniska Krzysztof Domagalski powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą, że kontroler lotów pracował tylko do północy, wprawdzie w związku z opóźnieniem lotu przedłużył nieco swój dyżur, ale nie mógł pracować tak długo. Efekt? Samolot nie wystartował, a pasażerowie na długo utknęli na goleniowskim lotnisku.
Rozmówczyni Gazety opisuje również, że ludzie musieli zostać na lotnisku, bez wody i bez żadnego posiłku.
– Dostali wprawdzie vouchery na jedzenie, ale nie mieli ich gdzie zrealizować, bo wszystkie sklepy były zamknięte – wyjaśnia Magdalena i dodaje, że dobrze według niej zachowała się załoga lotniska, która sama zorganizowała wodę dla pasażerów.
Samolot wystartował dopiero następnego dnia, podróżni do Krakowa dotarli z 11-godzinnym opóźnieniem.