Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości, a gdzie zjeść obiad z rodziną. Miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczecinerów. Im ich więcej – tym bardziej warto.
Gdzie warto zjeść w Szczecinie? Tym razem nasz Szczeciński Smakosz odwiedził restaurację w przeddzień walentynek. Jak wypadła kolacja? Zupa zachwyciła, ryba okazała się przerostem formy nad treścią, a wołowina – strzałem w dziesiątkę.
Ale od początku. Ona – może zjemy dziś na mieście. On – oczywiście kochanie. Ona – masz pomysł? On – znam miejsce, gdzie dają świetnego tuńczyka. I tak trafiliśmy na Tkacką 7. Zapraszałem w ciemno, bo wiedziałem, że mają tu stek z tuńczyka, jeden z najlepszych jakie jadłem.
Tymczasem tuńczyka wycofali z menu. To była pierwsza niespodzianka. Zaskoczenie numer dwa: w środku tygodnia, w prawie całym lokalu zarezerwowane stoliki, czerwone akcesoria tj. nadmuchane helem balonowe serca unoszące się pod sufitem, no i prawie same pary. Wśród nich my, nieświadomi, że święto zakochanych jako Polacy celebrujemy już podobnie jak Boże Narodzenie… wigilia, święto właściwe i drugi dzień świąt na odpoczynek.
Widząc, co się dzieje, informuję, że przyszliśmy bez rezerwacji, ale tylko na kolację – maksymalnie godzinę. Dostajemy trzy stoliki do wyboru. Siadamy i zamawiamy. W krótkim menu, z tuńczykiem w pamięci, szukam ryby. Mają troć fiordową (82 zł). Biorę. I gdy miałem na tym skończyć … zastanowiła mnie zupa sezonowa (30 zł), bo na cóż możemy mieć w naszym kraju sezon w połowie lutego? Otóż zupa sezonowa na Tkackiej to krem z selera. Ona, wybiera za 42 zł pieczonego kalafiora na start i makaron z polędwicą wołową (64 zł). Do tego lampka białego wina Ozzi Chardonnay – 22 zł za kieliszek dla mnie – i lemoniadę za 20 zł dla niej. Ona prowadzi.
Rozmawiamy. Rozglądamy się. Sala zapełnia się chłopakami i dziewczętami. Z każdą chwilą staje się coraz bardziej romantycznie, tylko wieszak nie rozumie tej atmosfery, bo stoi sam jeden i najwyraźniej jest zbyt mały na tyle płaszczy i kurtek, czemu raz za razem daje znać zrzucając to kurtkę, to szal, przez co zakłóca nastrój. Restauracja z ambicjami „Na najwyższym poziomie” – jak głosi slogan Tkackiej 7 – powinna zadbać o taki detal.
Przejdźmy do jedzenia, bo sprawny i uprzejmy Pan kelner donosi przystawki. O ile mój krem z selera może mieścić się w definicji przystawki, o tyle gabaryty pieczonego kalafiora przestraszyły moją towarzyszkę. Zupełnie poważnie – zważywszy, że podają czekadełko w postaci firmowego chleba z chrupiącą skórką i lekkim jak chmurka masłem (bardzo dobre) – powinni ostrzegać przed wielkością przystawek. Jeśli wszystkie są podobne do tego kalafiora, to po ich zjedzeniu naprawdę trudno zmieścić danie główne. Samemu kalafiorowi zarzucić nic nie można, przysmażony z wierzchu, wykwintnie podany z gruszką, w słodkawym sosie z kawy z popcornem z pestek dyni. Całość smaczna – lecz zbyt duża. Za to zupa okazała się strzałem w dziesiątkę. Biały krem, z okami oliwy na wierzchu, z dwoma kleksami śmietanki i pokruszoną pistacją był wyśmienity, ale i charakterny, bo ostry i rozgrzewający. Nie dość tego w zupie można było wyłowić pokrojoną w kosteczkę gruszkę, która świetnie łagodziła pikanterię. Dla mnie danie wieczoru, choć jak stwierdziła Ona – makaron z grillowaną polędwicą wołową też na wysokim poziomie. W daniu, poza cienkimi paseczkami makaronu i wspomnianą, bardzo dobrze zgrillowaną wołowiną, znajdziecie sos z trzema rodzajami pieprzu, grzyby shitake, emulsję z masła i sosu sojowego, a to wszystko w oliwie truflowej i posypce z parmezanu. O ile przez sos sojowy oraz shitake wydawać by się mogło, że danie przyrządzono na chińską modłę, to nic bardziej mylnego. Makaron był smaczny i posiadał wszystkie cechy komfortowego dania. Jeśli więc nie do końca wiecie co lubicie, albo co wybrać z karty – takie danie zapewne przypadnie Wam do gustu.
Na troć jednak uważajcie. Moje danie główne wypadło najgorzej. Według mnie dlatego, że fantazja poniosła Pana kucharza i zbyt wiele przysłowiowych grzybów wrzucił. Nieco przeciągnięty filet z troci fiordowej (nie mylcie z trocią wędrowną, fiordowa to bliski krewny popularnego łososia, hodowana jest u wybrzeży Norwegii, a wędrowna to dzika królowa polskich rzek) byłby jeszcze do wybaczenia, to cały anturaż w postaci – tutaj posłuchajcie i wyobraźcie sobie to wszystko na talerzu – zielonego pietruszkowego sosu z wasabi, liści cykorii, plastrów rzodkwi, podwójnego puree z kalafiora, grejpfruta i posypki z orzeszków laskowych, był jak dla mnie zbyt przytłaczający. Najlepsza nawet ryba utonęłaby w takim ocenia dodatków. Szkoda, bo pewnie starali się w kuchni. Mnie jednak to zestawienie zupełnie nie przekonało. Wolałabym, aby kucharz skupił się dobrze na troci i podał ją wybornie jak na to zasługuje, podobnie jak kiedyś serwował steka z tuńczyka.
Dopełniwszy zamówienie o deser pt. banoffee za 28 zł i pojedyncze espresso (11 zł), zamknęliśmy rachunek płacąc za wszystko 200 zł bez złotówki. Wyrobiliśmy się w godzinę, zgodnie z obietnicą.
Tkacka 7 zaskoczyła nas w czwartkowy wieczór. Pomijając walentynkowy klimat, którego nie wiedzieć czemu się nie spodziewaliśmy. Wszystkie hasła o „najwyższym poziomie” czy deklaracje wyświetlane neonem „food is my religion” nieco przyblakły. Miejsce jest popularne, to widać, ale chyba bardziej swoją historią, niż tym co dzieje się tu obecnie.
Restauracja na poziomie, na jaką kreuje się Tkacka 7, nie powinna serwować gościom takiego rollercoastera od dań bardzo dobrych po niezrozumiałe i przytłaczające kompozycje. Dlatego w imię przeszłości, ku przemyśleniom na przyszłość, przyznajemy dwa i pół Szczecinera.
Zbyt srogo? Sami możecie sprawdzić. Restauracja przygotowała walentynkowe menu. Jak przystało na specjalną okazję: przystawkę, danie główne i deser wyceniono na 179 zł od osoby, do tego można dobrać specjalny koktajl za 25 zł. Zważywszy więc, że na walentynkową kolację wypada zabrać drugą połówkę, spotkanie w Tkackiej będzie Was kosztowała od 358 zł do 408 zł.