Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości a gdzie zjeść obiad z rodziną, miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczeciner’ów. Im ich więcej tym bardziej warto.
Od jakiegoś czasu kusił mnie szyld Little Vietnam – kuchnia wietnamska nad drzwiami w parterze kamienicy u zbiegu ulic Wielkopolskiej i Monte Cassino. Skoro nadarzyła się okazja na lunch, wpadliśmy tam na godzinkę.
Wchodzimy do środka i zgadza się. Little Vietnam jest naprawdę mały. W środku dwa stoliki na sali dolnej plus dwa – jeden na drugim – czekają zmagazynowane na letnie dni. Na antresoli z lekko trzęsącą się podłogą kolejne dwa. W sumie na dole sześć, a u góry siedem miejsc. Lokal jest niewielki, ale od wejście możecie poczuć się dobrze. Menu centralnie ulokowane i czytelnie opisane na czarnej tablicy. Za barem Pan Wietnamczyk, który sympatycznie kaleczy polszczyznę. Z zapleczem gdzie zlokalizowana jest kuchnia komunikuje się tylko w ojczystym języku.
Zamawiamy. Z menu na mały głód: NEM CUON, czyli spring rollsy, bierzemy wersję z krewetkami za 26 zł (jest też opcja z tofu za 24 zł) oraz BANH CUON (sześć naleśników ryżowych ) w naszym przypadku z grzybami mun i shitake, z prażoną cebulką i wietnamskim sosem – całość za 30 zł. Z menu głównego prosimy o zupę pho w wersji PHO BO CHIN czyli z wołowiną gotowaną za 32 zł (zup pho mają kilka rodzajów – można wybierać od kurczaka, przez krewetki po warzywa), następnie PAD THAI z krewetkami (38 zł) i na dobitkę DAU PHU XAO RAU tj. tofu z warzywami w cenie 32 zł, a do popicia słodką, lekko gazowaną, w pełni wegańską, niemiecką, Mio Mio Colę za 15 zł.
Płaci się przy barze, od razu po zamówieniu. Wyszło za tę ucztę nieco ponad 150 zł do podziału na dwóch. O kubeczki do Mio Mio trzeba było poprosić, ale reszta idzie jak po sznurku. Siadamy u góry. Jedzenie serwowane jest w tekturowych, jednorazowych naczyniach z takimi samymi sztućcami. Informację o tym znajdziecie na tablicy z menu – co jest prostym komunikatem o tym, czego należy spodziewać się w lokalu. Pan Wietnamczyk zapowiada, że dania doniesie nam do stolika lecz prosi abyśmy naczynia odnieśli do baru. Prosto, krótko i na temat.
Pierwsze wjeżdżają dania „na mały głód”. Rollsy! Moimi mili, jedne z najlepszych jakie dotąd jadłem. Są duże, świeże, kolędrowe i soczyste. Zdecydowanie warte polecenia. Naleśniki także jeśli idzie o smak ale dla tych, którzy lubią grzyby. Są w tym daniu bardzo intensywne. Jednak problemem jest konsystencja i forma tego dania – sześć naleśników posklejało się ze sobą w jedną elastyczną masę. Kolega, znawca kuchni wietnamskiej wyjaśnił, że zabrakło chwili obróbki w gorącym oleju, aby ciasto naleśnikowe stało się bardziej sztywne. Zapewne pomogłoby ale przecież nie będziemy uczyć Pana Wietnamczyka jak podawać naleśniki z mąki ryżowej. W dalszej kolejności pojawiła się zupa pho. Dobra. Bardzo tłusty wywar, duże płaty wołowiny – musi być super na drugi dzień … tzn. po upojnym wieczorze. Według mojego towarzysza, który zupę tę degustował w Wietnamie, powinno być w niej więcej kolędry i w ogóle zieleniny. Niezależenie od tej opinii miło było patrzeć, jak wyjadał kluski i spił rosół na koniec. Całość musiała być sycąca, bo zamówionego tofu z warzywami, serwowanego z ryżem , nie mógł już ruszyć (ostatecznie zabraliśmy to danie ze sobą dopłacając 2 zł za opakowanie). Moje pad thai – było dobre, syte, krewetki soczyste. Całość po skropieniu limonką smaczna i wyrazista. I tu uwaga. Wielbiciele kuchni włoskiej – wychowani na makaronie al dente, do których zaliczam się – mogą być nieco zdezorientowani miękkimi wstążkami w pad thai, no ale w końcu to kuchnia wietnamska, więc trzeba się pogodzić. Co ważne. Dania były gorące. Trzeba było na nie nieco poczekać, choć byliśmy w lokalu pierwszymi i akurat jedynymi gośćmi. Ciekawe jak radzą sobie gdy klientów jest więcej.
Kończąc, odwołam się do opinii kolegi znawcy tamtych rejonów świata. Ocenił on – dobra kuchnia wietnamska, warta spróbowania. Od mnie dwie uwagi – było smacznie, a rollsy to zdecydowanie danie dnia. No i porcje mają zacne. Więc uważajcie, starter i zupa raczej wystarczą. Podsumowując przyznajemy dwa i pół Szczeciner’a za: dobre jedzenie, prawdziwą obietnicę – jeśli wchodzicie do Little Vietnam nie spodziewajcie się przestrzeni, możecie za to liczyć na przyjacielskie wnętrze, w którym poczujcie się dobrze. Będę wracał.