Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości, a gdzie zjeść obiad z rodziną. Miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczecinerów. Im ich więcej – tym bardziej warto.
Niech was nie zwiedzie pierwsze wrażenie. „Hafen Bar Restaurant” to dość oryginalne miejsce – łączy sklep z alkoholem, bar, restaurację. Lokal zaskakuje i zyskuje z każdą spędzoną tam chwilą.
Bywa tak, że restauracja, którą wybierzecie z obiektywnych dla niej powodów, nie może Was ugościć. Zdarza się. Wczesnym popołudniem udaliśmy się na obiad, a trafiliśmy na kuchnię w remoncie. Na szczęście byliśmy na Nowym Rynku, gdzie na ofertę narzekać nie można. Grymasząc, minęliśmy pięć lokali, przed jednym z nich, z chińską kuchnią kolejka oczekujących stała przed drzwiami, co przyznaję – nie zdarza się u nas zbyt często. Szliśmy tak wybierając, aż na rogu ulic Osiek i Wielkiej Odrzańskiej zaciekawił nas skromny potykacz z wymalowanym napisem kredą: „Nowe menu, rabat 15%”. W ten sposób reklamowało się miejsce „Hafen Bar Restaurant”.
Weszliśmy z pewną nieśmiałością. Pierwsze wrażenie nie było nazbyt zachęcające. Trudno nam było określić, gdzie trafiliśmy. Bar z półką pełną alkoholi. Na ladzie jednokartkowe, skserowane menu (może dlatego, że jest nowe i nie wydrukowali jeszcze właściwych kart? – pomyślałem). Kilka skromnych stolików. Dość ascetycznie, ale przy tym eklektycznie: kontur złotej rybki na ścianie, landszaft na ekranie telewizora, złote podkładki na blatach, czerwone serwetki. W tym wszystkim młoda, nieco zagubiona, za to miła i uśmiechnięta Pani barmanko-kelnerka, słabo dość radząca sobie z językiem polskim. Wcale nam to jednak nie przeszkadzało, a chwilami było urocze.
Przy barze zamówiłem piwo bezalkoholowe i tu przyszło pierwsze zdziwienie. Pani swoją nie do końca opanowaną polszczyzną starała się wytłumaczyć mi, że… jeśli kupię piwo jak w sklepie i wyjdę z nim, wówczas za małą Estrellę 0,33 zapłacę 5.99 zł, ale przy restauracyjnym stoliku ta sama buteleczka będzie mnie kosztowała 11 zł. Za niegazowaną mineralną też 0,33 trzeba zapłacić 7 zł. Taki o to urok tego miejsca, które zdaje się być sklepem – barem – restauracją.
Na tym jednak nie koniec ciekawostek. Czytamy wspólnie skserowane menu, próbując odszyfrować słabo odbite czcionki, gdy Pani orientuje się, że mamy z tym kłopot. Stawia więc przed nami stojaczek z QR kodem. Skanuję. Strona kieruje prosto na rozdział z menu. Widać wszystko wyraźnie, a do tego można powiększać napisy! Sukces. Zamawiamy. Wprawdzie w nowym, reklamowanym menu spodziewałem się więcej ryb – mają tu jednak tylko łososia. Stek z tej ryby ze szparagami i sosem śmietanowym kosztuje 89 zł. Nie biorę. Ona decyduje się szybko. Rosół z makaronem i klopsikami 19 zł) i sałatka z boczkiem, ziemniakami i mieszanką sałat – koszt 34 zł. Ja dalej marudzę – może zapiekane mule z sosem serowym za 69 zł? A może Jamon Iberico (69 zł za 100 g) – mają tu tę hiszpańska szynkę z czarnych świnek?! Ostatecznie wybieram tak: zupa minestrone za 23 zł oraz sałatka z grillowaną wołowiną z serem „gorgonzola” pomidorami cherry i piklowaną cebulą w cenie 64 zł.
W oczekiwaniu na dania postanowiłem się rozejrzeć. Gdy spytałem co jest na dole – Pani często tam zbiegała – okazało się, że jest tam druga sala. Zaszedłem więc. A tu proszę Państwa o wiele bardziej przytulne miejsce, z lożami, lekko przygaszonym światłem no i barem, a w nalewaku Lvivskie i Staropramen. Piwoszom nie trzeba tłumaczyć, że takie piwa z beczki nie są oczywiste w naszych lokalach. Wracając na górę, powtarzałem w myślach, że muszę wrócić popróbować tych piwek. Jedzenia nadal nie było. Zdziwiło nas to nieco, bo w lokalu byliśmy sami, a przygotowanie wyraźnie przeciągało się… Spacerowałem więc dalej zaciekawiony tym niewielkim barem-restauracją. I tak trafiłem na kolejną niespodziankę. Okazało się, że w „Hafen Bar Restaurant” w górnym barze mają lanego Berlinera Pilsnera! A to też nie koniec, otóż ze ścian wystają krany, z których możecie zaopatrzyć się piwa i cydry na wynos. Poza wspominanym już Staropramenem (19 zł/l), mają m.in. Wiedeńskie Uman (20 zł /l), American IPA (28 zł/l), Waissburg Blanche (20 zł/l). Są także cydry: gruszkowy oraz jabłko-wiśnia, 20 zł za litr każdy. To ci niespodzianka pomyślałem i zamówiłem napoje do domu.
Pojawił się obiad. Najpierw zupy. Jej rosół dobry. Bez szaleństwa, ale dobry, może nawet bardziej ciekawy – smak wieprzowych pulpecików mieszał się z bulionem i kluskami. Wielbiciele tradycyjnego rosołu, takiego jak „u mamy” nie będą do końca zadowoleni. Do Minestrone nie mogłem za to się prawie przyczepić. Świeże warzywa (poza zieloną fasolką, bo ta zdaje się jeszcze nie rośnie u nas) – cukinia, pomidorki, drobno krojone w kostkę ziemniaczki, dobry smak – słowem dobra zupa. Jak dla mnie, kucharz przesadził tylko odrobinę z oliwą. Poza tym – godna polecenia. Za to dania główne rewelacja. Jej sałatka z konkretnymi kawałkami boczku, ćwiartkami gotowanych jajek, podpieczonymi plastrami ziemniaków, całość polana sosem na bazie majonezu. Proste, ale bardzo smaczne jedzenie.
Moja sałatka zrobiła piorunujące wrażenie. Jeśli mówimy o prostych daniach – to było najprostsze jakie być mogło. Na talerzu dostałem górę sałaty, na której kucharz ułożył pokrojonego steka z wołowej polędwicy. W pierwszej chwili pomyślałem – pomyłka? Ale nie, to danie w swej prostocie właśnie miało moc. Soczysta wołowina, liście polane dresingiem na bazie cydru i kilka kosteczek gorgonzoli dla pikantności pod sałatą. Rewelacja. Jedno z najlepszych dań jakie miałem okazję ostatnio próbować. Tak więc oba nasze dania główne wynagrodziły czekanie i były chyba największym zaskoczeniem tego pełnego sprzeczności miejsca. Koniecznie spróbujcie. Ja wrócę na pewno, choćby po to, by posiedzieć ze szklaną Berlinera w dolnej sali.
Podsumowanie. „Hafen Bar Restaurant” jest pełen niespodzianek. Zaskakuje. Już to, że mamy tu port (niemieckie hafen) w nazwie, bar – restaurację – sklep, to może wzbudzać Wasze wątpliwości. Z kolei kserowane menu i przydługi serwis są niepokojące (zdecydowanie do poprawy). Mimo wszystko warto tam wejść. Bo jeśli wziąć pod uwagę, że w opisie tego miejsca właściciele odwołują się do portowej tawerny, to wszystko zaczyna bardziej pasować i nawet nieporadnie serwowane dania zdają się być na miejscu. Można to wybaczyć, biorąc pod uwagę wybór beczkowych piw, możliwość skosztowania dobrego cydru, klimat dolnej sali, a przede wszystkim smak wybranych przez nas potraw. Za całość zapłaciliśmy, uwzględniwszy 15% rabatu, 135 zł.
PS
Gdy kończyłem tekst, kilka dni po naszym obiedzie, próbując doprecyzować menu, starałem się dostać na stronę www lokalu. Niestety nie działała, czyli niespodzianek ciąg dalszy…, nie liczcie więc na menu z QR kodu.
Za całość tych wrażeń mogę więc przyznać dwa i pół Szczecinera, przy czym dwa zdecydowanie za dania główne, a pół na konto przyszłych degustacji.