Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości, a gdzie zjeść obiad z rodziną. Miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczecinerów. Im ich więcej – tym bardziej warto.
Zawitaliśmy zupełnie przypadkiem i w biegu do jednej ze szczecińskich, popularnych obecnie śniadaniowni. Nie mieliśmy rezerwacji, ale udało się. Zajęliśmy ostatni wolny stolik.
„Spotkanie Rusałka”, godzina 11, dzień powszedni. Pełno ludzi – przeważają młodzi, są mamy z dziećmi, są seniorzy i hipsterzy z kawą nad laptopami – cały przekrój towarzystwa. Lokal oddalony nieco od Śródmieścia, na rogu ulic Słowackiego i Żupańskiego, położony za to blisko szlaków spacerowych, dlatego o miejsca tu trudno. Otwierają się o godz. 8.30 i prowadzą działalność do godz. 17, siedem dni w tygodniu.
W restauracji urządzonej po domowemu, eklektycznie z pewną dozą PRL-owskiej nostalgii, panuje rodzinne zamieszanie, lekki, lecz przyjemny chaos. Zajmujemy stolik, wcześniej zamawiając przy barze, wymieniamy uwagi z Paniami kelnerko-barmankami, wsłuchując się w ich rekomendacje. Cały czas uważamy, żeby nie nadepnąć, na kręcące się pod nogami dzieciaki, które najwyraźniej są tu stałymi bywalcami, bo czują się jak u siebie.
Zamawiamy dwie kawy – czarna 10,90 i cappuccino droższa o dwa złote. Obok nas lada pełna wypieków. Kuszą serniki, ciastka, torciki i drożdżówki. Na ladzie wystawione kawałki focacci (14 zł), na pięknym grubym cieście z dziurami. Trudno jest nam zdecydować. Na szczęście możecie liczyć na pomoc Pań z obsługi. „Pan mniej głodny, to może drożdżówka?” Kolega wybiera drożdżówkę z brzoskwinią i budyniowym kremem za 16 zł. „Pan bardziej głodny?” Nie jadłem śniadania… odpowiadam. „To może śniadanie angielskie”. Decyduję się więc na śniadaniowego klasyka za 36 zł. W karcie było też śniadanie francuskie. Żałowałem, że nie mają szczecińskiego – powinni mieć, zapewne spróbowałbym.
Siadamy przy stoliku rozglądając się, obserwując, jak cały ten gwar – zabawy dzieciaków na podłodze, rozmowy, czasem dyskusje przez telefon – nikomu nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, wszyscy zdają się być zajęci sobą, no i oczywiście tym co na talerzu. Dania serwują Panie, więc nie musicie martwić się, że porozlewacie po drodze. Na początek pojawia się kawa, zestaw sztućców i drożdżówka dla kolegi. Jest duża, zajmuje niemal cały talerzyk śniadaniowy. Na szczęście przekroili ją na pół, więc mogę spróbować w oczekiwaniu na moje śniadanie.
Słuchajcie, drożdżówki mają wyborne – niezbyt wiele tego kremu, soczysty owoc, ale przede wszystkim kruszonka, chrupiąca skórka i cukier puder. Wyborne! Zostawiam moją połówkę na deser, bo pojawia się talerz z białymi, cienkimi kiełbaskami, dwoma sadzonymi jajkami, dwoma plastrami smażonego boczku – całość posypana szczypiorkiem – z fasolką w pomidorach, z mazem masła, a przede wszystkim…. ćwiartką bochenka, świeżo wypieczonego, pokrojonego w kromki chleba z chrupiącą (widać to na odległość) skórką posypaną makiem. Jeńców tu nie biorą z tym pieczywem. Ale jak nie zjecie, spokojnie możecie poprosić o zapakowanie. Warto zabrać ze sobą. Pieczywo w „Spotkaniu” wypiekają bardzo dobrze, możecie je zresztą zakupić na bochenki – mają spory wybór (żytni, pszenno-żytni, a nawet żytni z suszoną śliwką), ceny od 14 zł do 18 zł, czyli standard jak na domowe chleby.
No ale do rzeczy, czyli o jedzeniu. Zestaw angielski poprawny. Bardzo dobre jajka, lekko ścięte, takie jak być powinny. Kiełbaska – w menu piszą wprawdzie, że wszystkie dania przygotowują na miejscu bez użycia półproduktów – cienka, biała, nie była raczej domowa. Smakowała jak marketowa – w czym nie ma nic złego, była po prostu zwyczajna. Dobrze wypadła za to fasolka, ze świeżym i lekkim (nie ciężkim ketchupowym) sosem pomidorowym. Do tego dwa dobrze przysmażone paski boczku. Całość klasycznie i przewidywalnie dobra. Przy czym zdecydowanie najlepszy był chleb. Właściwie mogliby go podać z samym masłem i z solą – też byłoby OK.
Podsumowując nasze szybkie śniadanie kosztowało 103 zł (zabrałem jeszcze dwie focaccie na wynos – nie mogłem się oprzeć) było dobre, chwilami – drożdżówka i chleb, bardzo dobre. Jak dla mnie ta restauracja pieczywem i wypiekami stoi. I choćby dlatego „Spotkanie Rusałkę” warto odwiedzić. Jeśli nie dla jedzenia, to dla czarnej kawki, ciastka oraz wystroju i atmosfery, za które przyznajemy dodatkową połówkę Szczecinera. Co w sumie daje mocne trzy i pół Szczecinera.