Zapraszam w podróż po mieście. Podróż w trochę innym wymiarze, może bardziej emocjonalnym niż turystycznym. A na pewno będzie to podróż do źródeł, bo tak należy traktować kulturę duchową, która była i jest nadal ukrytą osnową dla życia mieszkańców zarówno Stettina, jak i Szczecina.
Mówi się, że baśnie i symbole to skarb i siła potężniejsza niż historia, niż rzeczywistość. Może dlatego, że to, co dla człowieka najważniejsze, co dotyczy najgłębszych, tłumionych często wstydliwie pokładów duszy i najciemniejszych sfer psychiki, nigdy nie może być do końca uświadomione. Jedyna droga, jaką te niepokoje docierają do świadomości, to właśnie mity, sny, legendy i inne wytwory zbiorowej wyobraźni. W tym kontekście fakt, że kultura duchowa Pomorza sprzed 1945 r., jest wartością prawie nieznaną i zapomnianą, jest szczególnie wymowny.
Stało się tak, mimo że istnieją ogromne pokłady treści wyzbieranych, zapisanych przez przedwojennych antropologów kultury, etnografów i regionalistów, począwszy od pierwszej połowy XIX w. Cała ta spuścizna, stare wierzenia, folklor, demonologia, zbiorowa świadomość i – co ważniejsze – „nieświadomość” dawnych mieszkańców, przestały istnieć wraz z kataklizmem II wojny światowej i masowymi wysiedleniami.
Przez wieki kulturę duchową miasta lepiły emocje i wątki pochodzące z najrozmaitszych źródeł. Przepis na szczeciński „duchowy sękacz” nie odbiega zbytnio od procesów, tworzących warstwy duchowe oraz mentalne innych miast i miejsc „granicznych”. Wydarzenia i fakty z historii przyprawione zostały wierzeniami ludowymi kolejnych grup osadniczych, wszystko to zmieszane z dużą porcją grozy, częściej groteski. Mocą opowieści, zdarzenia i ludzie zyskały ponadczasowy wymiar i „słuszną” interpretację. Nie zawsze wyraziste postacie historyczne i ich postępki, po wyjściu z folklorystycznej obróbki, nabrały poloru jednoznaczności. Tak było np. z czarownicami szczecińskimi, których to „wysyp” zbiegł się w czasie z okresem niepokojów polityczno-wyznaniowych XVI- i XVII-wiecznego Szczecina, a które to opinia publiczna z niewątpliwą ulgą oskarżyła o przyczynę co bardziej spektakularnych nieszczęść. Zachowały się m.in. podania, tłumaczące w ten sposób przyczynę kłopotów nękających znamienite szczecińskie budowle sakralne.
I tak jednym z najbardziej „opętanych” miał być kościół Najświętszej Maryi Panny, zw. Mariackim (dziś nie istnieje – w tym miejscu wybudowano gmach obecnego IX Liceum Ogólnokształcącego), który dziwnie często trawiony był przez pożary, najczęściej wywołane uderzeniem pioruna. Pierwsze podanie, opisujące pożar z 5 kwietnia 1573 r., jako przyczynę wskazuje jeszcze decyzję archidiakona M. Joachima Frisiusa o wprowadzeniu kazań w duchu kalwińskim. Jednak komentarze, dotyczące kolejnych wypadków, wskazują już wyraźniejszy związek wydarzeń z siłami nieczystymi. I tak „30 lipca 1648 r. nad Szczecinem przeszła straszna burza. Nie uczyniła wprawdzie specjalnych szkód, poza tym, że zabiła strażnika wieży kościoła Mariackiego. Strażnik ten wyciął odrobinę krucyfiksu na ołtarzu tego kościoła, by sprzedać go czarownicy”.
Innym starym kościołem z dość niejednoznaczną reputacją był – również nieistniejący – kościół św. Mikołaja, stojący niegdyś przy ratuszu staromiejskim. Dochodziło w nim do drobnych na pozór ekscesów, wiążących się – niestety – z poważnymi konsekwencjami. Z krótkiego przekazu pt. Diabeł w kościele św. Mikołaja możemy się dowiedzieć, że „10 maja 1601 r. w szczecińskim kościele św. Mikołaja, o godzinie ósmej, podczas kazania zobaczono czarnego kota, który skakał między ludźmi, a potem zniknął. Mówiono, że był to diabli upiór, którego sprowadziła tu Trine Runge. Za to – jako czarownicę – spalono ją na stosie 20 lipca 1602 r.” W pamięci potomnych zachował się równie interesujący przekaz o niejakiej Agnes opętanej przez diabły, która – po wyniszczających męczarniach wywołanych halucynacjami – zmarła w szczecińskim klasztorze w 1577 r. Mimo skrótowej i bajkowej konwencji, w jakiej ostało się podanie, zadziwia opis „opętania”, zawierający dużo szczegółów stanu, w jakim znalazła się dziewczyna, m.in. imiona odpowiedzialnych za to pięciu demonów, z wyszczególnieniem zakresu ich wpływu na wygląd i zachowanie Agnes.
Najbardziej jednak znana jest historia Sydonii von Borck, której związki ze Szczecinem sprowadzają się w sumie do tragicznej kulminacji jej biografii. To na podszczecińskim zamku Oderburg (dziś okolice ulic Łyskowskiego i Dubois) przetrzymywana była jako starsza już kobieta. Mimo woli stała się tematem obyczajowej sensacji i wygodnym narzędziem dla ówczesnego „czarnego PR-u” na wymierającym dworze książęcym. Przez to, że była – co rzadkie w ówczesnych procesach o czary – arystokratką, dumnie i zaciekle walczącą o szacunek i godność, a w końcu o życie, moment jej ścięcia i spalenia odbił się w obyczajowości ówczesnego Pomorza dużą traumą. Z dzisiejszej perspektywy znamienne jest to, że legenda Sydonii przechowywana jest lepiej w państwach zachodniej Europy, gdzie jej dzieje zapłodniły umysły twórców, takich jak członkowie Pre-Raphaelite-Brotherhood w Anglii. Również w dawnym Szczecinie pamięć o niej obrodziła licznymi podaniami i przekazami. Nośność legendy wytworzyła wręcz presję, by jeszcze w XVII w. przeznaczyć na cele pamiątkowe duży głaz na starym cmentarzu ubogich (w rejonie dzisiejszej ul. Sowińskiego – między ulicami Potulicką a Kusocińskiego). Tzw. grób Sydonii, pełniący funkcję swoistego cenotafu, tkwił tam do połowy XIX w., kiedy to rozpoczęto niwelację i zabudowę dawnych wałów Fortu Prusy.
Poza przekazami, których kanwą były odpryski prawdziwych wy darzeń, istnieje sporo przekazów o diabłach i pamiątkach po nich w tutejszych kościołach, jednak posiadają one już fabułę bardziej uniwersalną, o umoralniającym, edukacyjnym wręcz charakterze. Do takiej grupy należą opowieści o kościele św. Jakuba, służącym za arenę dla diabła starającego się zwerbować młodzież, która zamiast na modlitwach, skupiała się na grze w karty. Ciekawostką jest, że w starych wersjach tego wątku, które w 1867 r. przytoczył Johann G. T. Grässe, postać diabła szwendającego się po kościele ma rodowód słowiański, czy raczej kaszubski, na co wskazuje „kurzy pazur” zamiast germańskiego „końskiego kopyta”.
Do takiego „umoralniającego” nurtu zaliczyć można również opowieści objaśniające genezę często makabrycznych ciekawostek, będących na wyposażeniu wielu kościołów. Dotyczy to wspomnianego kościoła św. Jakuba, gdzie wierni mogli trwożyć się na widok „krwawych plam” na posadzce, oraz kościoła św. Piotra i Pawła, w którym podobno eksponowano zmumifikowane ręce „wyrodnych dzieci”, które – mimo wielokrotnych pochówków na przykościelnym cmentarzu – uparcie wychodziły na powierzchnię, „ku przestrodze” nieposłusznej dziatwy.
Oczywista przewaga wątków, w których odbicie znajdują niepokoje z czasów ścierania się światopoglądów, sfer sacrum i profanum w obrębie Starego Miasta, równoważą podania o nieco innej genezie i charakterze. Dzielnice, będące dziś integralną częścią Szczecina, dawniej wsie i osady, przez wieki opanowane były przez zastępy istot demonicznych, o rozbudowanej hierarchii, szerokiej specjalizacji i kapryśnym nastawieniu do mieszkańców.
Co ciekawe, pod tym względem można w Szczecinie mówić o „rejonizacji” wątków i występujących w nich demonów. I tak, Drzetowo obfituje w opowieści o koboldach, identyfikowanych z obecnymi także na Kaszubszczyźnie kraśniakami. Dla Niebuszewa charakterystyczne były opowieści o mahrtach – kapryśnych demonach, przybierających często postać czarnych koni. W obu wypadkach były to tzw. demony spożące, a ich głównym zajęciem było „spożenie” właścicielom, w zamian oczywiście za szacunek i opierunek.
Istotną grupę stanowiły też demony wodne, które – ze względu na podmokłe położenie większości osad – stanowiły znaczną reprezentację w szczecińskim bestiariuszu. Zasięg ich występowania obejmował dawne wsie rybackie lewobrzeża (Golęcino, Gocław, Glinki) i prawobrzeża (osady nad jeziorem Dąbie). Również
podania związane z Łasztownią, objaśniające początki kościoła św. Gertrudy, zawierają szereg ciekawych wątków, łączących świat podziemny i wodny. Występuje tu m.in. motyw błędnego ognika (niem. Erlich) oraz łabędzia – co interesujące, łączącego się tu z aspektem żeńskim (w mitologii germańskiej i celtyckiej związany jest z mężczyznami).
Ciekawe, że w większości opowiadań eksponowany jest raczej pozytywny, dobrotliwy charakter wody i jej demonów, jak np. w podaniu ze Stołczyna, przytaczanym przez A. Haasa, z którego dowiadujemy się o legendarnych okolicznościach zmiany przez Odrę koryta w tym miejscu. Dramatyczna zmiana miała się podobno dokonać w sposób oszczędzający położoną u brzegu chatę biednego rybaka. Również z miejscami położonymi nad wodą wiążą się opowieści o skarbach znajdowanych przez dawnych mieszkańców. Wydaje się, że syntezą, symbolem pozytywnych skojarzeń i identyfikacji z żywiołem wody, była fontanna z Sediną, traktowana przede wszystkim jako personifikacja pozytywnego aspektu nieukształtowanego „żeńskiego” żywiołu wód.
Kultura dawnych mieszkańców Pomorza, która wskutek proce sów asymilacyjnych rodziła się poprzez wieki na gruncie nieustannej kolonizacji, została praktycznie wytrzebiona. Może dlatego tym bardziej odczuwamy zainteresowanie owym „ukrytym” dziedzictwem teraz – czując, że to kolejny sposób na oswojenie miejsca, w którym żyjemy dopiero od trzech, czterech pokoleń. Paradoksalnie, może to ze względu na ten tragizm zerwanej ciągłości kulturowej, jest ona tym bardziej dla nas atrakcyjna i godna odkrycia na nowo. Może gdy poznamy lepiej duchowość dawnych szczecinian, poczujemy się bardziej świadomymi depozytariuszami i kontynuatorami „Skarbu Pamięci i Opowieści”.
Powyższy tekst autorstwa Karoliny Gołębiewskiej, który przypominamy w cyklu [Z ARCHIWUM SZCZECINERA] ukazał się pierwotnie w Nr 1 naszego Magazynu w roku 2011.