Pamiętacie tzw. ławeczki patriotyczne? Te w konturze Polski i w biało-czerwonych barwach? Jedna nawet stała przez kilka dni w Międzyzdrojach. Ludzie turlali się ze śmiechu czytając regulamin ich używania. Co się z nimi stało po zmianie władzy? Otóż zostały rozebrane. A szkoda, bo mogłyby być nadal wykorzystywane, ale w bardziej praktyczny sposób albo stać się, ku przestrodze, kolejnym przykładem w dziejach głupoty w Polsce.
Przypomnijmy kilka faktów. Ławeczek było 16 – dla każdego województwa po jednej. W zasadzie można powiedzieć, że była takim odpowiednikiem PRL-owskiego Misia z kultowego filmu Stanisława Barei. Licząca cztery metry konstrukcja we wrześniu 2022 roku pojawiła się także w Międzyzdrojach, w pobliżu Alei Gwiazd. Już sama jej kształt budził kaskady drwin, szyderstw i słów powszechnie uznawanych za wulgarne kierowanych pod adresem m.in. pomysłodawców i twórców tego dzieła oraz tych, którzy finansowali jej stworzenie – łącznie 1,6 mln zł(!). Ale prawdziwym szlagierem okazał się 15 – punktowy regulamin jej używania. Otóż na ławeczce mogły siedzieć jednocześnie maksymalnie trzy osoby, których waga nie mogła przekraczać 225 kilogramów. W trakcie oczekiwania na zwolnienie miejsca trzeba było zachować 1,5-metrowy dystans. Na ławce nie wolno było spożywać alkoholu, środków psychotropowych i odurzających, palić tytoniu, papierosów elektronicznych i używać otwartego ognia. Nie wolno było na niej stawać, skakać, zeskakiwać, siadać na oparciu i nie można było jej używać w towarzystwie zwierząt. Wejście na ławkę i zejście z niej było dozwolone tylko za pomocą schodów i trzymania się poręczy.
Po zmianie władzy patriotyczne ławeczki jednak zniknęły z polskiego krajobrazu. Jeden z portali ekonomicznych ustalił ostatnio co się z nimi stało – rozebrano je. Przedstawiciel instytucji, która odpowiadała za ławeczki wyjaśnił, że „deski po zdemontowaniu instalacji posłużyły do zbudowania tras turystycznych w parku krajobrazowym na Podhalu. Pozostałe elementy, tj. fragmenty konstrukcji stalowej, bloki betonowe oraz materiały drewnopochodne zostały przekazane jednej z gmin na południu Polski do wykorzystania przy realizacji inwestycji publicznych”. Błąd, wielki błąd! Ławeczki wpisały się w Polskę, sprawiały trochę radości (choć może nie takiej na jaką liczyli pomysłodawcy) mieszkańcom miast i miasteczek. Bo na wieś, to chyba one raczej nie trafiały. Zamiast je rozbierać mogły znaleźć nowe zastosowanie. Mogły być np. przekształcane zimą w szopki bożonarodzeniowe, kapelani wojskowi mogliby je wykorzystywać jako ołtarze polowe, mogłyby posłużyć artystom do zrealizowania kolejnej teatralnej lub filmowej wersji sławnej sztuki pt. „Ławeczka”, pewnie znalazłaby się niejedna młoda para, która w tej konstrukcji chciałaby zawrzeć związek małżeński, może te elementy tzw. małej architektury miejskiej byłyby miejscem poczęcia nowego życia, zachwyt pewnie wzbudziłyby wśród wielbiciel wprowadzania do organizmu „elementu baśniowego” w pięknych okolicznościach przyrody chroniąc ich przed niepogodą, wreszcie twórcy tego koszmarka, zleceniodawcy owego „shitu” i ci, którzy podpisali się pod decyzją o sfinansowaniu tego knota mogliby je, na zmianę, za pomocą lin i siły swoich mięśni ciągnąć drogami po całej Polsce. Mógł Syzyf toczyć swój kamień, to oni mogliby zasuwać z ławeczkami. Byłby to pewnego rodzaju żywy eksperyment socjologiczny, który na pewno wzbudziłby sensację na całym świecie, forma kary dla tych, którzy szastają publicznymi pieniędzmi, a może byłaby nawet pewną przestrogą dla przyszłych dzierżących choćby trochę władzy – że nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza czyjeś rządy i taka ławeczka czasami bardzo szybko może się zamienić na ławę oskarżonych. Niestety, tylko dla niektórych. Bo większość najczęściej trafia na ławkę rezerwowych.