Nieregularny przewodnik po knajpach, daniach, trunkach i ciekawostkach kulinarnych Szczecina. Z tego cyklu Szczecinera, przed weekendem będziecie mogli dowiedzieć się , gdzie warto wpaść na szybkie co nieco, gdzie zaprowadzić gości a gdzie zjeść obiad z rodziną.
Miarą naszej rekomendacji będzie liczba małych Szczeciner’ów. Ich im więcej tym bardziej warto.
Szczecin od zawsze kojarzony z morzem, z dobrą rybą był jednak na bakier. Było tak w każdym razie od czasu zamknięcia słynnego Chef’a działającego w miejscu, w którym rozgościł się na dobre sieciowy, naleśnikowy Manekin. Z tego powodu na pierwszy ogień nowego cyklu wzięliśmy knajpę rybną.
Rybarex przy ul. Małopolskiej 45, starsi bywalcy mogą pamiętać to miejsce jako „Szpilkę”. Lokal mieści się u zbiegu Małopolskiej i Henryka Pobożnego. W przeciwieństwie do wspominanej „Szpilki” nie ma tu restauracyjnego zadęcia – wręcz przeciwnie, wnętrze spodoba się sympatykom barów mlecznych i klimatów w stylu kultowego baru „Turysta”. Tak czy inaczej na romantyczną randkę to raczej nie tu. Za to na szybki dobry obiadek rybny, a i owszem. Widać z resztą, że klientela to głównie goście z pobliskich instytucji. W sąsiedztwie mamy komendę wojewódzką policji, kilka wydziałów sądu i inne jednostki MSWiA. Co ważne i chyba najfajniejsze, w lokalu panuje bezpretensjonalna atmosfera. Jedzenie zamawiamy przy ladzie, sztućce i surówki podawane z chłodniczej witryna przenosimy do stolika na plastikowej tacy, ale dania prosto z kuchni przynoszą panie, z którymi bez problemu da się zagadać – jest swojsko. Po posiłku, naczynia odnosimy do stojaka na tace. Tyle o klimacie.
Jedzenie. Z moim towarzyszem zamawiamy: zupę – flaczki z kalmarów z bułką – ja. On bierze miętusa z frytkami i zestawem surówek. Wspólnie po kompocie domowym i paprykarz na start. Zupa wpada z kuchni za nim uporaliśmy się z paprykarzem. Flaczki, można nazwać zupą dla dzieci, nawet przyprawione koperkiem nie zyskały oczekiwanego wyrazu. W sumie nie można się czepiać. Kalmary jędrne, konsystencja zawiesista, marchewki w płatki krojonej nie brakuje, są pieczarki, wszystko jak trzeba – a jednak… czegoś brak. Zbyt mało pikantna, nie zbyt gorąca (jak lubią smakosze) ale za to pożywna i smaczna, czyli taka jednym słowem „dziecięca”. Za to miętus, „palce panie lizać” nie dość, że porcja zacna, do tego dobrze spieczona skórka i białe super doprawione mięso, ani zbyt słone, ani mdłe. Kto lubi i robi ryby wie, że to duża sztuka tak ją podać, żeby jedzący nie doprawiali solą. A tutaj takiej potrzeby nie było. Do tego konsystencja, gdyby nasz miętus został na patelni jeszcze 30 sekund byłby przeciągnięty, lecz ta ryba była w sam raz, na granicy, ale dzięki temu białe, tłuściutkie mięso miało przyjemną sprężystość, która powoduje, że ryba nie staje się ciapą. Surówki dobre i tyle, nie ma się nad czym rozwodzić. Frytki podobnie.
Podanie, jak w barze, bez zbędnych ozdobników – frytki, ryba, dwie ćwiartki cytryny. Kompot dobry, czerwony, owocowy, z lekkim kwaskiem co zdaje się sugerować, że z dodatkiem czerwonej porzeczki. I na koniec starter – czyli oryginalny, domowy „Paprykarz Rybarex”. Najlepsze moim zdaniem danie z naszego zestawu. Nic mu nie brakowało, był paprykarzowy, o lekko oleistej lecz nie lejącej się konsystencji, do tego wyśmienicie pikantny. Być może błędem było zaczynać od tego dania, bo po nim kolejne lekko przyblakły. Paprykarz w słoiczku można z resztą kupić na wynos, a jeśli te słoikowe są tak samo dobre jak podawane na miejscu na 100 % warto. Podsumowując za nasz zestaw zapłaciliśmy 140 zł. Sami oceńcie, czy 75 zł na głowę w takim klimacie to dużo czy mało.
Ocena smakosza za klimat (który nie wszystkim musi się podobać), miętusa i przede wszystkim paprykarz to dwa Szczecinery.
Szczeciński Smakosz