13 grudnia
Od północy obowiązuje w Polsce stan wojenny. Informację podało radio, jest niedziela, godzina siódma rano. Na zewnątrz wszystko pokryte jest grubą warstwą śniegu, a widok z okna sprawia wrażenie zupełnie pokojowe. Podnoszę słuchawkę telefonu: zupełna cisza!
Ulice są puste, tylko przed drukarnią stoi wojskowy gazik. Na ulicach patrole milicji. O godzinie ósmej polskie radio nadaje przemówienie Jaruzelskiego do rodaków, braci i sióstr, aby wznosić mosty zamiast barykad. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego na polecenie Rady Państwa podjęła pracę i internowała wiodących przedstawicieli „Solidarności”, grup prawicowych, oraz odpowiedzialnych towarzyszy, w tym Gierka i Jaroszewicza. Ponownie wezwano do podjęcia pracy.
Podobno wstrzymano międzynarodowy ruch kolejowy i lotniczy. Ale co z osobami z zagranicy? Jadę do Uwego z przedsiębiorstwa żeglugowego, drzwi otwiera mi jego żona Barbara, płacząc histerycznie i mówiąc, że jej mąż jest już w drodze do granicy. Przed bramą stoczni rozmawiam ze znanymi mi strażnikami, którzy mówią, że w Stoczni Warskiego znów zaczął działać komitet strajkowy.
Jest już godzina dziesiąta. Poza kilkoma osobami, idącymi do kościoła, na ulicach miasta jest spokojnie. Jadę na pobliską granicę, aby ze strony niemieckiej nawiązać połączenie z Rostockiem. Z Grambow dzwonię także do Dietmara, mieszkającego na wyspie Uznam. Kobiety i dzieci mają być ewakuowane. Około południa jestem na razie ostatnią osobą wjeżdżającą. Kolejka wyjeżdżających jest nadal odprawiana.
Rozkazy Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego słychać niemal bez przerwy w radiu i w telewizji: odmowa podjęcia pracy podlega karze, obowiązuje sześciodniowy tydzień pracy, na wypadek działań sprzecznych z przepisami wprowadzono przyspieszony tryb działania sądów, między godziną dziesiątą wieczorem a szóstą rano obowiązuje zakaz wychodzenia, a do tego zakaz zwoływania zgromadzeń dla wszystkich z wyjątkiem kościoła, zniesiono prawo do strajków, służba wojskowa jest obowiązkowa, wprowadzono cenzurę, wprowadzono prawo dysponowania majątkiem organizacji, ważne zakłady pracy i obiekty, do których należą kopalnie i elektrownie, zajmowane są przez wojsko, obywatelom polskim zakazano podróży, od tej chwili jest tylko jeden centralny program telewizyjny i radiowy (spiker w mundurze), wszystkich innych pracowników wysłano na urlop, osobom prywatnym nie sprzedaje się benzyny, międzynarodowe rozmowy telefoniczne są ograniczone i podlegają kontroli, zakazano wszelkich wydawnictw drukowanych, banki są zamknięte, broń należy oddać w ciągu 24 godzin. Poza tym zarządzono od jutra dla wszystkich szkół ferie, wstępnie trwające do 3 stycznia, oraz na czas nieokreślony wstrzymano wykłady dla studentów.
14 grudnia
W poniedziałek o godzinie siódmej rano płynę jak zawsze promem na druga stronę do stoczni. Straż przemysłowa w zdwojonej obsadzie, ludzie znów noszą biało-czerwone opaski. Jeden podchodzi do mnie i mówi, że mam się zgłosić do szefa „Solidarności”. Stoi on jednak na placu przed budynkiem administracyjnym przy nowym pomniku w postaci dużej kotwicy z napisem „1970 – O godność człowieka – W rocznicę Grudnia – Załoga” i dokonuje jego drugiego odsłonięcia w obecności części załogi. Już wczoraj w wielkim pośpiechu odsłonięto go w małym gronie pracowników.
Meyer, przedstawiciel przedsiębiorstwa rybackiego, stoi obok mnie i opowiada, że Meller – polski kierownik wydziału budowy statków – wystraszony, jeszcze wczoraj załatwił zapas węgla na dwa tygodnie, zrobił porządek w domu, usunął cały śnieg sprzed garażu i udał się do stoczni, żeby dla pewności przenocować na statku z NRD!
Na twarzach maluje się pełne nadziei wyczekiwanie. Kto zyska przewagę, wojsko czy „Solidarność”? Musimy zająć się przede wszystkim naszymi statkami, które jeszcze przed Bożym Narodzeniem mają wyjść ze stoczni, ale nie możemy znaleźć żadnej osoby kontaktowej. Wszyscy czekają, jak na cud.
Ktoś wyłącza dopływ pary, bez której stocznia, a zwłaszcza ogrzewanie, nie może działać. O godzinie dziesiątej wysyłam nasze koleżanki z wyspy do domu. I znów, jak w sierpniu ubiegłego roku, pojawia się niejednokrotnie później wypróbowana organizacja strajkowa, żeby przejąć straż przy bramie. Stocznia jest znów w rękach „Solidarności”.
Po południu dzwonię do Dietmara, aby dowiedzieć się, jak wyglądają sprawy w Świnoujściu. Stocznia jest w rękach wojska, dostaje całe potrzebne wyposażenie i prace na naszych statkach trwają. Przynajmniej te słowa mnie uspokoiły.
Gdy wracam, nocne niebo nad Szczecinem jest zupełnie ciemne, a miasto jest słabo oświetlone. Telewizja powtarza ciągle te same komunikaty, nie podając żadnych informacji o świecie zewnętrznym i o tym, co faktycznie tej nocy się dzieje.
15 grudnia
Gdy rano przyszedłem do stoczni, wychodzili z niej właśnie tłumnie robotnicy, którzy zostali tam przez noc. Podobno wielka Stocznia Warskiego została spacyfikowana przez wojsko.
Stocznia „Gryfi a” została obstawiona przez czołgi pływające. My jednak bez przeszkód docieramy do naszego biura. Na zewnątrz panuje siarczysty mróz, minus 13 stopni.
Po południu dostajemy od stoczni statek białej fl oty MS „Ahlbeck”. Teraz jeszcze pozostały do wykonania ostatnie prace na MS „Bussard” i MS „Bernburg”, żeby przed piątkiem mogły wypłynąć. Nie dochodzi jednak do przewidzianej wymiany załogi. Autobus został zatrzymany na granicy i musi wracać do Pasewalku.
16 grudnia
Rano na wartowni, tym razem ku naszemu zaskoczeniu, wita nas patrol „Solidarności”. Atmosfera jest gorączkowa. Około ósmej milicja z tarczami i maskami ochronnymi wtargnęła na nabrzeże. Nikt nie mógł się wydostać ze stoczni. Tylko że my chcieliśmy się do niej dostać!
Gdy prom chciał odbić, uniemożliwiła mu to łódź desantowa. Opowiadano, że reszta załogi – pięćdziesiąt, a może nawet sto osób – zabarykadowała się w stoczni i chce wysadzić ją w powietrze, jeżeli wojsko zajmie zakład. Czy to tylko plotka?
Na te słowa na twarzy stojącego obok mnie Güntera pojawiła się panika. Kierownik Radomski opowiadał rozbawiony, jak jego żona w niedzielę rano z płaczem wybiegła z kuchni, krzycząc głośno „Wojna!”. Potem spotkała się u niego cała rodzina.
Przepływa holownik i ktoś woła do nas: „Strajk w Stoczni »Gryfia«!”
Daję sobie spokój z czekaniem i jadę do Stoczni „Odra”, gdzie stoją nasze barki. Tam wprawdzie cała załoga jest na miejscu, ale nikt nie pracuje, wszyscy czekają, co zrobi Stocznia Warskiego. Jadę więc tam. Od czasu wkroczenia wojska stocznia jest pusta. Przez megafony rozbrzmiewa wzywanie do podjęcia pracy.
Przed bramą przy nowym pomniku pali się kilka świeczek. Później stopniowo w stoczni pojawiają się robotnicy.
17 grudnia
Dziś rocznica wydarzeń z roku 1970. Przy bramie znów stoją znajomi portierzy. Na promie tłum, ponieważ dwie łodzie marynarki wojennej blokują przeprawę. Przepełniony statek jednak odbija od brzegu. Ludzie mówią niewiele, a ich twarze odzwierciedlają nastrój od rezygnacji do opanowania. Wczoraj, gdy wojsko zajmowało wyspę, ponad tysiąc pracowników stoczni stało pod pomnikiem i śpiewało „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Mówią, że było dwustu oficerów z pistoletami. Stocznię Warskiego znów otoczyło wojsko.
O godzinie dziesiątej odbywa się uroczystość, która przypomina uroczystość żałobną. Flagi z kirem, drewniane krzyże i wiele świec. W Stoczni „Parnica”, gdzie również stoją dwa nasze statki, dyrektor po raz ostatni wezwał do podjęcia pracy z uzasadnieniem, że nie można ciągle na przemian strajkować i pracować. Dyrektor do spraw produkcji jest blady. Tylko jedna trzecia załogi pracuje i co chwilę przychodzi ktoś z milicji z przepustką i uprzejmie żąda wyjaśnień.
Mimo że w Stoczni Warskiego pracownikom chcącym pracować wydano nowe legitymacje, podobno dotychczas nikt nie przystąpił do pracy. Kierownictwa zakładów są ciągle wzywane do wdrożenia ustaleń Wojskowej Rady. Załoga „Gryfi i” ma przyjść do pracy dopiero w poniedziałek. W międzyczasie dyrektor ma się stawić przed Wojskową Radą i wyjaśnić, w jaki sposób wyobraża sobie podjęcie pracy. Nie zazdroszczę Kwaśniukowi i mam nadzieję, że uda mu się zapanować nad sytuacją.
18 grudnia
Wczesnym rankiem słyszę w radiu, że w nocy w kopalni „Wujek” w Katowicach zginęło siedem osób. Stocznię Warskiego znów otacza kordon wojska i czołgi, podczas gdy na jej terenie tysiące osób maszerują i śpiewają pieśni. Ponieważ jest zimno, robotnicy żołnierzom, ojcowie synom podają przez płot drewno do rozpalenia ogniska.
Gdy przyjechałem do naszej stoczni, przed bramą również stało wojsko. U portiera leżą wyłożone listy. Kto na nich jest, może wejść.
W stoczni jest jednak pusto.
19 grudnia
Stocznia Warskiego znów jest w rękach wojska. Duże bramy wejściowe są uszkodzone przez czołgi. Teraz zdobią je drewniane krzyże, kwiaty i świece. Ofiar nie było, a mnie ciągle zaskakuje to, z jaką tolerancją, wręcz niemal z uprzejmością, przebiegają takie konfrontacje, w których dochodzi przecież do starcia tysięcy ludzi. Myślę, że wśród Prusaków byłoby to niewyobrażalne. Właściwie dlaczego? Tutaj ludzie mimo wszystko rozmawiają ze sobą, nawet jeżeli rozmowy te mają duży ładunek emocjonalny.
U nas na wyspie wszystko jest tak, jak wczoraj – nikt nie pracuje. Kioski i sklepy są jednak otwarte. Zbliża się Boże Narodzenie. Nad zamarłą stocznią roztacza się spokojna, niemal przedświąteczna atmosfera. Tylko podniesienie słuchawki telefonu powoduje natychmiastowy powrót do rzeczywistości. Surowy wojskowy głos mówi: „Rozmowy kontrolowane!”
20 grudnia
Niedziela. Rankiem w Lasku Arkońskim spotykam Kwaśniuka. Nie wie, kiedy stocznia rozpocznie pracę. Później radio podaje informację o tysiącu górników, którzy dokonując wybuchu zamknęli się w kopalni i grożą drugim wybuchem, jeżeli siły porządkowe zajmą kopalnię. Ponadto w Nowej Hucie „Solidarność” grozi wysadzeniem w powietrze wielkich pieców.
W kościołach odczytano pełen troski list kardynała Glempa, aby nie dopuścić do wojny domowej i rozlewu krwi. Najwyższy pasterz próbuje zgromadzić swoje owieczki wokół siebie i przeprowadzić je na inną łąkę, a one coraz bardziej się tłoczą, również w kościołach.
21 grudnia
Od czasu wprowadzenia stanu wojennego po raz pierwszy zaczyna się praca w stoczni. Na zewnątrz przed bramą i promem stoją podwójne patrole wojskowe. Wewnątrz również wojsko patroluje teren. Zdjęto wszystkie obwieszczenia. Tylko przy nowym pomniku pali się kilka świeczek. Czy dzieci w mundurach wyznaczą granice swoim rodzicom?
Robotnicy powoli wracają na swoje miejsca pracy, choć są trochę zagubieni. W każdym razie usuwają grubą warstwę śniegu z pokrywy luku statku MS „Brandenburg”. Pawlaka – spokojnego kierownika budowy, który poszedł na zwolnienie lekarskie – spotykam wyczekującego w swoim biurze, a Meller może znów spokojnie spać w domu w swoim łóżku. W drzwiach biura „Solidarności” groźnie sterczą same gwoździe, tabliczki już nie ma.
U naszego partnera do spraw handlu zagranicznego nie ma nikogo, oprócz Włodka. Odwiedzamy więc go. Kierownik Sudoimportu przenosi butelkę, a ja paczkę kawy. Wygląda na to, że kilkakrotna zmiana frontów nie wyprowadziła dyrektora z równowagi. Życzymy sobie wzajemnie – mimo wszystko, a może właśnie dlatego – wesołych świąt!
Boże Narodzenie
Po raz pierwszy siedzę przy świątecznym stole w polskiej rodzinie. Mimo trudności zaopatrzeniowych i ku zaskoczeniu obecnych, na stole pojawiają się prawie wszystkie tradycyjne świąteczne dania. Czerwony barszcz, karp w galarecie, karp smażony, śledź w oleju, śledź w śmietanie, pierogi z grzybami, zupa grzybowa, łazanki z grzybami i kapustą, kutia – czyli słodka masa z miodu, maku, orzechów i rodzynków – oraz makowiec. Napojów alkoholowych i mięsa w tym dniu się nie podaje. Pijemy dużo herbaty wspomagającej trawienie oraz kompot z suszonych śliwek, skórek pomarańczy i goździków, będący rodzajem polskiego grzańca, który co rok najbardziej kojarzy mi się ze świętami.
Pani domu, wygłaszając życzenia, mówi o nadziei na lepszą przyszłość, nie mówiąc co i kogo ma na myśli. Jako kobieta nie miesza się do polityki. Z pewnością również dlatego, że chce uniknąć kłótni w tym świętym dniu. Atmosfera i tak jest już napięta, gdyż tak jak w całym kraju, również tu pojawiła się rysa przecinająca całą rodzinę.
Na tę jedną noc zniesiono godzinę policyjną. Z L. jedziemy na północ, do katedry w oddalonym o 70 km Kamieniu Pomorskim. Jedziemy, mimo wielkiej śnieżycy.
Wspólne śpiewanie wpadających w ucho kolęd, których tekstów i tak nie rozumiem, przy szopce, pod gwiazdą betlejemską, przenosi mnie na kilka chwil w czasy dzieciństwa, w przeszłość, której towarzyszyły baśnie, legendy i wiara. Ludzie w tych dniach wręcz uciekają do tego świętego świata.
Zamieszczony w cyklu [ Z ARCHIWUM SZCZECINERA ] tekst ukazał się w Nr 2 naszego magazynu w 2012 roku. Jest to fragment książki Timm’a Stütz’a pt. „Polnisches Tagebuch – als alles begann”. Tłumaczenie: Irena Obstawska.
Ilustracje w tekście – fotografie Autora.
Zachęcamy do pobrania pliku PDF.