Home Historia Lody (prawie) od NASA
HistoriaZ archiwum Szczecinera

Lody (prawie) od NASA

282

Lato, upał, temat lodów jest bardzo na czasie. Ale w cyklu Z ARCHIWUM SZCZECINERA nie mówimy o teraźniejszości, raczej sięgamy do przeszłości – do artykułów z archiwalnych numerów naszego Magazynu Miłośników Stolicy Pomorza. Tym razem sięgamy do Nr 5 z 2015 roku i przypominamy tekst Elżbiety Lipskiej i tak się składa, że jest to tekst o pewnej szczecińskiej lodziarni, której historia sięga lat 70. XX wieku. Okazuje się, że tak jak maszyny do produkcji szczecińskich pasztecików były wytwarzane w Związku Radzieckim na potrzeby armii, tak maszyny do produkcji lodów kręconych powstały jako poboczny efekt programu kosmicznego NASA. Zanim przeczytacie kolejną recenzję współczesnej szczecińskiej lodziarni zapraszam do lektury tekstu z naszego archiwum…

 

Dziecięca dłoń, a w niej zaciśnięte 5000 zł – jeden banknot z wizerunkiem Fryderyka Chopina. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, kto to był, ale miałam pewność, że tyle wystarczy, by spróbować najlepszych w Szczecinie lodów z automatu. Dla mnie to był początek lat dziewięćdziesiątych XX w., ale historia tego miejsca zaczyna się w Stanach Zjednoczonych niemal dwadzieścia lat wcześniej…

Dziś jak w 1989 r.

Prawobrzeże, osiedle Zdroje. Niewielki budynek, obok kwiaciarnia, z drugiej strony fryzjer, kilkaset metrów dalej szkoła. Wewnątrz wysoka lada i wielka, szara maszyna, która – gdy zaczyna buczeć – zagłusza wszystko i wszystkich wokół. Wystrój w środku nie zmienił się od początku istnienia lodziarni, czyli od 1989 r.

– Wystrój się nie zmienił w ogóle, poza kaflami na jednej ścianie, które odpadły – śmieje się Alina Majewska, właścicielka lodziarni „Alaska”. – A nie zmienił się, bo kiedyś to było tak, że jeżeli się dostało pozwolenie na prowadzenie czegokolwiek, to tylko trzeba było to prowadzić. Teraz oczywiście można by to zmienić, ale przebudowa to ogromne koszty – dodaje.

Nim jednak powstała lodziarnia w Zdrojach, państwo Majewscy przez rok sprzedawali lody przy al. Wojska Polskiego, niedaleko słynnej, nieistniejącej już dziś „Ściany Płaczu”. Ale historia automatu, który kręci lody, sięga lat siedemdziesiątych XX w.

– Te maszyny były produkowane w Stanach Zjednoczonych przez NASA. Może inaczej, bo to fajnie brzmi: „maszyna do lodów wyprodukowana przez NASA” – one po prostu były robione przez tych samych ludzi, którzy pracowali dla agencji kosmicznej – mówi właścicielka lodziarni. Dziś w Stanach Zjednoczonych trudno znaleźć jakiś egzemplarz tej maszyny, jeszcze kilkanaście lat temu były dostępne, obecnie kończy się ich czas, nawet w Polsce. – Maszyny funkcjonowały na rynku amerykańskim przez kilkanaście lat. A Polak? No cóż, potrafi wszystko. Przerobiło się – bo musiała być na 220 V, zrobiło się kilka udogodnień w postaci jakichś uszczelek, tulei etc. W każdym razie, maszyna działa do dziś. Jest oryginalna.

Ze Stoczni Szczecińskiej do „Alaski”

Gdy pojawiła się maszyna, zapadła decyzja o stworzeniu własnego punktu. Alina Majewska zrezygnowała z pracy w Stoczni Szczecińskiej, to samo zrobił jej mąż. Zamiast tego otworzyli „Alaskę” – dziś znaną niektórym jako „lody amerykańskie”.

Lodziarnia przy al. Wojska Polskiego.

– Wtedy nasza „Alaska” była na rynku jedyną taką nazwą – wspomina pani Alina. – Kiedyś było około trzydziestu smaków, dziś producenci przerzucili się przede wszystkim na lody gałkowe. Ci, od których biorę półprodukty, mają kilka podstawowych smaków – i ja je wszystkie oczywiście biorę. Obecnie tych smaków jest dziesięć. – mówi Alina Majewska. Były takie dni, gdy dwa, trzy razy potrafiła zmieniać smak. Zapach unosił się w powietrzu, a kolejki ustawiały się jeszcze przed otwarciem. – Dawniej producenci komponenty kupowali w Niemczech i one były bardzo intensywne, obecnie wszystko się robi na polskich komponentach, czasami, jak dostanę włoskie, to one faktycznie są smaczniejsze – dodaje.

„Alaska” w latach dziewięćdziesiątych XX w.

Smak wypracowany przez lata

Nie da się ukryć, że dla mnie najlepsze lody z dzieciństwa pozostały najlepszymi lodami do dziś. Jak to się dzieje, że są takie smaczne? Tak jak w wypadku każdego wyjątkowego smaku decyduje… tajemnica.

– Nie powiem i koniec, tajemnica. Wiadomo, że robimy z półproduktów, bo nie można inaczej, ale zawsze są jakieś niuanse własne. Przez tyle lat doszliśmy do tego smaku. Nie mogę powiedzieć, jak to robię. Mój tata, który też z nami prowadził te lody, mówił tak, gdy ktoś zapytał o lody: „proszę pana, ja się jeszcze uczyłem u Grycana”. I wszystko wiadomo! – śmieje się Alina Majewska.

Tajemnica tkwi także w maszynie, która od 26 lat pracuje na smak lodów. Nasza rozmowa od czasu do czasu jest przerywana głośnym buczeniem, które brzmi niepokojąco. Nie ma jednak obawy, że lodów nie będzie. Jak na razie nic się nie psuje, a lody co sezon cieszą klientów.

– Tę maszynę znam, jak własne dziecko. Pewne rzeczy, które nie wymagają napraw chłodniczych, jak np. wpuszczenie freonu, robię sama. Znam maszynę, wszystko biorę na słuch. Trzeba do tego podchodzić, tak górnolotnie się mówi, z sercem – tłumaczy właścicielka lodziarni.

Lodziarnia czyni wiosnę

Lodziarnia pracuje tylko w sezonie wiosenno-letnim.

– Przez pewien czas próbowaliśmy wykorzystać ten okres zimowy, żeby lokal nie stał pusty. I tak w jednym roku wprowadziliśmy ciasta, potem przez dwa okresy prowadziłam wędliny. Bo to był okres listopad, grudzień, styczeń, luty, a później znów trzeba rozpoczynać sezon lodowy, więc prowadzenie sprzedaży w czasie zimowym nie zdało egzaminu – mówi Alina Majewska.

Od kilkunastu lat pierwsze dni pracy w sezonie są dla wielu zapowiedzią wiosennych, ciepłych dni. Dla wielu, bo klienci dla tych lodów przyjeżdżają z całego Szczecina i z Polic. Każdego roku do lodziarni wracają starzy klienci, którzy przyprowadzają swoje rodziny. Właścicielka nie ukrywa, że po tych 26 latach mogłaby napisać niejedną książkę o klientach. Bo anegdot zza lady ma bez liku.

– Kiedyś było tak, że dzieciaki przychodziły i mówiły: „a jak pani zaśpiewam, albo powiem wierszyk, to da mi pani trochę loda?”, i czasami im się udawało. To było bardzo wesołe – opowiada Alina Majewska.

Ale są też wspomnienia mniej zabawne.

– Na samym początku, to tutaj był jeden taki wypadek, prawie tragiczny. Jak przychodziłam do pracy, to dzieci już czekały przed lodziarnią. Przez pierwsze lata zawsze tak było. I kiedyś jechała kobieta „maluszkiem” od strony szkoły, wypadła z drogi, wjechała na ten wysoki krawężnik przed lodziarnią i zatrzymała się kilka centymetrów przed dzieckiem.

Był też mężczyzna, który w biały dzień zajechał pod lodziarnię i w największym pośpiechu porwał cztery krzesła, rzucił na przyczepę samochodu i uciekł. Dziś, gdy o tym opowiada, właścicielka lodziarni nie może powstrzymać śmiechu: – Wyobraża sobie pani? Taka kradzież krzesełek!

Lodziarnia „Alaska” w Szczecinie-Zdrojach

Powrót do przeszłości

I było wielu innych, którzy zostawili tutaj kawałek swojej historii, stając po drugiej stronie lady. Być może warto odnaleźć tę niewielką lodziarnię z wystrojem rodem z PRL-u, z najlepszymi lodami z maszyny amerykańskiej, i dorzucić coś od siebie? Tak, zdecydowanie warto.

PS:
Po ukazaniu się tego tekstu w Szczecinerze jego powiększone do rozmiarów plakatu strony ozdobiły wnętrze lokalu lodziarni „Alaska” w szczecińskich Zdrojach.

Powiązane artykuły

AktualnościHistoria

Odnowili głaz upamiętniający słynnego poetę

„Odnowiliśmy głaz upamiętniający Friedricha Schillera, ustawiony w 1905 roku, w setną rocznicę...

AktualnościHistoriaKultura

Tereny Gryfii na malarskim pejzażu. Autora przedwojennego działa nie znamy do dziś

Nie udało się ustalić, kto jest autorem tego obrazu. Wiemy natomiast, że...

AktualnościHistoriaKultura

Ten obraz przedstawia widok Szczecina pomiędzy kościołem św. Jana i Lange Brücke

Panoramy Szczecina z pierwszej połowy XIX wieku są nieocenionym świadectwem zmian urbanistycznych...

AktualnościHistoria

Nieistniejące kąpielisko i restauracja przy Ecogeneratorze

Dziś Zakład Unieszkodliwiania Odpadów, kiedyś plaża, klub wioślarski o restauracja. Waldowshof, czyli...