Nowy rok, to i nowe parametry ekonomiczne. Z pewnością wszyscy zauważamy wzrost cen – na stacjach paliw czy sklepowych półkach. Fakt, stawki minimalne też rosną. Jednak czy ma to jakieś znaczenie, skoro właściwie wszystko wszędzie podrożało? I właściwe pytanie – jak długo ceny będą jeszcze rosły? Dziś rozmawiamy z ekonomistą i finansistą prof. Stanisławem Flejterskim z Uniwersytetu WSB Merito w Szczecinie.
Malwina Jankowska (MJ): Od kilku lat sytuację w Polsce możemy nazwać stabilną niestabilnością. O ile ceny produktów i usług rosną, o tyle wzrasta i minimalna stawka wynagrodzenia. To powoduje, że wychodzimy właściwie na to samo. Co przyczyniło się do tej sytuacji? Pandemia, polityka, globalizacja?
Stanisław Flejterski (SF): W realnej gospodarce i finansach większość zjawisk i procesów
ma wiele przyczyn. Jak mawia prof. Grzegorz Kołodko „rzeczy dzieją się jak się dzieją,
ponieważ wiele rzeczy dzieje się naraz”. Tak jest również z fenomenem inflacji, znanym i
analizowanym od wieków. Poziom inflacji w gospodarce rynkowej jest wypadkową wielu
determinant egzo- i endogenicznych, ma przy tym wielu autorów. Rozróżniamy inflację
kosztową oraz popytową, znamy też tzw. spiralę inflacyjną – zwłaszcza cenowo-płacową. Wspomina się z innej perspektywy o inflacji importowanej, monetarnej, rządowej,
korporacyjnej, związkowej i konsumenckiej. Za inflację współodpowiedzialni mogą być
zatem w różnym stopniu: przedsiębiorstwa zagraniczne, od których importujemy coraz
droższe surowce, półprodukty, produkty i usługi, bank centralny, czyli w naszym przypadku
NBP prowadzący politykę pieniężną, banki komercyjne i inne instytucje finansowe
udzielające kredytów i pożyczek, polityka budżetowa, głównie fiskalna rządu, częściowo
polityka podatkowa samorządów lokalnych, polityka cenowa korporacji – producentów i
handlowców, presja płacowa związków zawodowych, wreszcie w pewnym stopniu
zachowania samych gospodarstw domowych. Znany jest fenomen tzw. oczekiwań
inflacyjnych oraz psychologii inflacyjnej. Konsumenci w obawie, że ceny będą coraz
wyższe, kupują więcej, przyczyniając się do wzrostu cen. Poziom inflacji nie jest zatem
jedynie wypadkową gry popytu i podaży, ale i czynników psychologicznych,
behawioralnych. Konsumenci widząc, że ich portfele chudną, napędzają realną inflację,
domagając się od swoich pracodawców podnoszenia płac, aby sobie zrekompensować
rosnące koszty życia. Wpływać to może z kolei na podwyższanie cen, gdyż pracodawcy
chcą sobie zrekompensować rosnące koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Mamy
wówczas do czynienia z impulsami proinflacyjnymi i wspomnianą już spiralą cenowo-płacową. Proszę mi wybaczyć ten przydługi, ale i tak mocno uproszczony wywód
akademicki. Uważam, że wszystko i tak jest bardziej złożone niż myśli większość ludzi. W
swoim pytaniu słusznie wymieniła Pani pandemię, politykę, globalizację. Pandemia w roku
2020 i następnych miała oczywiście potężny wpływ na stan gospodarki i finansów, podobnie
jak wojna rosyjsko-ukraińska trwająca już prawie 3 lata. Nie sposób nie wspomnieć o
transformacji łańcuchów dostaw, również o częściowym odwrocie od skądinąd
nieodwracalnej globalizacji. Wreszcie nie wolno pominąć roli polityki i polityków,
decydujących o kierunkach i instrumentach szeroko rozumianej polityki społeczno-
gospodarczej.
MJ: Wynagrodzenia i ceny rosną, ale czy to oznacza też, że podnosi się jakość życia mieszkańców Polski, Szczecina?
SF: Również na to pytanie nie jest łatwo odpowiedzieć. Jakość życia zależy od bardzo wielu
różnych czynników, ekonomicznych i pozaekonomicznych. W Polsce mamy do czynienia z
nierównością, zarówno z bogactwem, jak i z ubóstwem. Wiele najbogatszych i
średniozamożnych gospodarstw domowych dostrzega oczywiście wzrost cen, jednak nie
odczuwa tego dramatycznie: oszczędzają, inwestują, podróżują, nabywają nieruchomości,
również za granicą, zaciągają i spłacają kredyty. Z drugiej strony miliony mieszkańców
Polski żyją bardzo skromnie, a nawet w ubóstwie. Ogólnie rzecz ujmując, w ciągu minionych
35 lat, czy też pierwszego ćwierćwiecza XXI stulecia średni poziom życia polskich
gospodarstw domowych znacząco się poprawił. Interesująco o tym pisał m.in. mój znajomy
prof. Marcin Piątkowski w swojej książce: „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim
liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość”. Zaproponował również program gospodarczy w
swoistej „pigułce” jako 5 I: instytucje, inwestycje, innowacje, imigracja, inkluzywność, z
włączeniem komunikacyjnym na czele. To ważne cele, jednak osiągalne raczej w średnim i
długim okresie. Natomiast tu i teraz nie sposób nie doceniać obaw sporej części
mieszkańców Polski o perspektywy utrzymania, a tym bardziej poprawy swojego poziomu
życia. Wspomniała Pani o bliskim mi Szczecinie. Mieszkam tu od prawie 60 lat, mam
skalę porównawczą , dostrzegam widowiskowe zmiany, długo by wymieniać liczne
powstałe w ostatnich latach, skądinąd kosztowne inwestycje służące poprawie dobrostanu
mieszkańców. To jednak temat na inną opowieść.
MJ: Na razie widzimy tylko coraz większe liczby. Początkowo liczyliśmy, że sytuacja ustabilizuje się w 2023, później 2024 roku. Jest 2025, a ceny dalej idą w górę. Jak długo może to jeszcze potrwać?
SF: Żyjemy w czasach radykalnej niepewności, wiedzy niedoskonałej, ponadto
jednoczesnego występowania wielu kryzysów. Sytuacja jest dynamiczna, na świecie, w
Europie, w Polsce. Prognozowanie tendencji w geopolityce, również w gospodarce i
finansach porównywane jest do przewidywania pogody. Nieprzypadkowo jedni analitycy
odpowiadają „nie wiem”, inni lubią sformułowanie „to zależy”. Czasem słyszeć można
odpowiedzi w rodzaju: kiedy będzie bezpieczniej, bezpiecznie już było, kiedy będzie taniej,
tanio już było. Jako akademicki ekonomista staram się unikać skrajnych podejść, daleko mi
zarówno do radykalnego optymizmu, jak i do pesymizmu. Odnotujmy dla pełni obrazu, że nasz obecny poziom inflacji jest w gruncie rzeczy cywilizowany, na szczęście daleko
nam do rekordowej inflacji, takiej jak przykładowo w Argentynie czy w Turcji. Z inflacji
sięgającej ponad 18% udało nam się zejść do poziomu blisko 5%. Poziom ten zatem
utrzymuje się niestety powyżej celu inflacyjnego NBP ustalonego na 2,5% z możliwością
odchylenia o 1 punkt procentowy. Czy ten cel uda się osiągnąć już w roku obecnym, czy
dopiero w roku 2026? Wiele zależy od otoczenia zagranicznego, od stanu geopolityki, w
tym od polityki nowej administracji USA, od relacji z Chinami, od zakończenia wojny
rosyjsko-ukraińskiej, również od polityki i gospodarki w Europie, w tym oczywiście
zwłaszcza w Niemczech. Tyle samo, a może więcej od stanu polskiej gospodarki i polskich
finansów. Główna odpowiedzialność znajduje się po stronie rządu oraz Rady Polityki
Pieniężnej. Trzeba sobie życzyć mądrej, odważnej polityki społeczno-gospodarczej, jak i
racjonalnej polityki pieniężnej, prowadzonej nie tyle przez „gołębie” czy „ jastrzębie”, lecz
przez słynące z mądrości „sowy”. Tylko tyle i aż tyle. Optymalizacja polityki budżetowej,
w tym fiskalnej, z jednej strony oraz polityki monetarnej z drugiej powinny w średniej
perspektywie przynieść Polsce i naszym mieszkańcom zrównoważony rozwój, w tym
ustabilizowanie cen na poziomie bliskim celu inflacyjnego.