Gdzieś w mediach przeczytałem: „ Frankenstein” w Szczecinie!”. O żesz ty, pomyślałem, czując jak strach paraliżuje me członki a zimny pot obficie skrapla czoło i powodziową falą rozlewa się na plecach. Czyżby pojawił się u nas jakiś Frankenstein i stworzył jakieś monstrum? A mało mamy własnych Frankensteinów i ich stworów?
A może Frankenstein jest symbolem np. kolejnego polityka, którego będą się wstydzić mieszkańcy stolicy Pomorza Zachodniego, a może to ksywa jakiegoś gangusa, który chce objąć w mieście rządy a może to jakiś artysta np. malarz, DJ lub raper o tak wyszukanym pseudonimie? Okazuje się, że chodzi o premierę sztuki w szczecińskim Teatrze Współczesnym. Przedstawienia przygotowanego na podstawie sławnej i chyba nieśmiertelnej powieści – horroru Mary Shelley. Tylko czy jakieś monstrum z XIX wieku może nas jeszcze przestraszyć? Mówią, że każdy z nas ma swojego potwora – wewnętrznego albo zewnętrznego. Powiadają też, że każdy ma takiego potwora na jakiego zasłużył. Pewien fraszkopisarz mawiał także, że każda potwora znajdzie swojego amatora. Pasuje i żartem i całkiem poważnie. Bo iluż potworów ma swoich wiernych wyznawców.
W naszym codziennym życiu spotykamy jakiegoś potwora prawie na każdym kroku – w domu, w sklepie, w pracy, w szkole, na uczelni, w wojsku, policji, w więzieniu, w polityce. Wystarczy włączyć jakikolwiek serwis informacyjny, otworzyć gazetę, radio lub internet. Potwory były i są wszędzie. Małego i wielkiego formatu. I widać też jak łatwo można je stworzyć. Myślą, mową, uczynkiem lub zaniedbaniem. Czasami rodzi się przypadkowo, czasami powstaje z czystej premedytacji i wyrachowania jakiegoś kolejnego, mikro lub makro, wcielenia dr Frankensteina. To też możemy obserwować na bieżąco. I nie są to wcale jakieś senne mary lub koszmary z ulicy Wiązów. To realne postacie, żywe osobniki, których celem jest zamienić nasze życie w piekło. I co z tego, że w powieści Mary Shelley stworzone przez dr Frankensteina monstrum miało mieć dobre serce i tylko ludzki strach oraz obrzydzenie uczyniły z niego potwora. Hitler malował obrazy i kochał swojego psa a Stalin lubił dzieci. Przy nich monstrum dr Frankensteina z XIX wieku to zwykły pikuś, który może mógł przestraszyć jakichś wieśniaków gdzieś w szwajcarskiej wiosce zabitej dechami i zasypanej śniegiem. Dla nas jest za krótki. Może co najwyżej rozśmieszyć nas jak ten z filmu Mela Brooksa „Młody Frankenstein”.
„Mary Shelley wydała swoją powieść w 1816 roku, kiedy wybuchł wulkan Tambora w Indonezji. Konsekwencje tej erupcji odczuwalne były na całym globie, w tym w Europie. Latem padał śnieg, a chmura wulkanicznego pyłu przysłoniła niebo. Zapadła niepokojąca ciemność, a zakwaszenie gleby było tak duże, że nie było mowy o uprawie roślin. Przełożyło się to na wszechobecny głód i masowe wędrówki ludzi w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Shelley bacznie przyglądała się tej sytuacji. Wydaje się, że nasze teraźniejsze nastroje są podobne, a dziejąca się na naszych oczach katastrofa ekologiczna powoduje w nas duże poczucie niepewności i strachu o przyszłość” – tłumaczył reżyser szczecińskiego „Frankensteina” w jednej z lokalnych gazet.
Pewnie, że tak. Do tego dochodzą jeszcze różnego rodzaju kataklizmy, globalne ocieplenie, migracje, epidemie np. covid, kryzysy gospodarcze i wojny. To najlepsza pożywka do tego, aby rodziły się i funkcjonowały potwory różnego gatunku oraz miary. I jak codziennie widać mają się bardzo dobrze. A my chyba też w pewien sposób się do nich przyzwyczajamy oraz obojętniejemy na wyprawiane przez nich potworności. Potworów nie brakuje i ciągle ich przybywa. Frankensteinów także.