Niedzielny wieczór. Czas zadumy, refleksji i wewnętrznej rozpaczy. Gdzieś tam daleko, w krainie odległej i mitycznej, zwanej dzieciństwem, niedziela oznaczała rosół, schabowego i nieświadomość nadchodzącej katastrofy. Ale teraz? Teraz to już tylko czekanie na nieuniknione – poniedziałkowy poranek, czyli największą porażkę, jaką ludzkość kiedykolwiek wymyśliła.
Co robimy w ten wieczór? Oficjalnie – odpoczywamy. Nieoficjalnie – wykonujemy cały rytuał desperackiego odciągania myśli od poniedziałku. Przewijamy media społecznościowe w nadziei, że znajdziemy coś, co poprawi nam humor. Niestety, zamiast tego widzimy znajomych w górach, nad morzem albo – o zgrozo – ćwiczących na siłowni. Co gorsza, ktoś właśnie wrzucił zdjęcie z niedzielnego spa, co oznacza, że spędził dzień w stanie zen, podczas gdy my zastanawialiśmy się, czy można uznać drzemkę za pełnoprawne hobby.
Jeśli Facebook jest dla boomersów, a Instagram dla podróżników i fit freaków, to Twitter jest dla tych, którzy otwarcie przyznają, że nienawidzą niedzieli. Tam już o godzinie 18:00 pojawiają się pierwsze tweety w stylu: „Weekend był za krótki” albo „Kto wymyślił poniedziałki i dlaczego to jeszcze legalne?”.
Nieśmiertelne postanowienia
Ale nie oszukujmy się – niedziela to także dzień ambitnych planów. Przysięgamy sobie, że od jutra zmieniamy życie. Będziemy wcześniej wstawać, zdrowo jeść i unikać stresu. Przez chwilę nawet wierzymy, że to możliwe. Wpisujemy w Google: „Jak skutecznie planować poniedziałek”, a potem… a potem przypominamy sobie, że najlepszy sposób na pokonanie poniedziałku to jego przeżycie.
A co z tymi, którzy nie chcą poddać się władzy poniedziałku? Oni walczą. O 22:30 odpalają nowy serial, bo przecież „jeden odcinek i idę spać”. Kończy się o drugiej w nocy i jest im już wszystko jedno. Jeszcze inni nagle przypominają sobie o wszystkich obowiązkach – praniu, sprzątaniu, przejrzeniu służbowej skrzynki mailowej (a nie daj Boże ktoś już wysłał coś z tytułem „Pilne na poniedziałek”).
Ostatecznie wszyscy poddajemy się w tym niedzielnym dramacie. Ostatnie sekundy wolności odliczamy jak na egzekucji. Zamykamy laptopa, gasimy światło, układamy się w łóżku i zamykamy oczy, licząc na to, że może tym razem poniedziałek się nie wydarzy.
Niestety, wydarzy się. Jak zawsze.












